Ciasteczka na koniec roku

Mamy ostatni dzień roku.

Dziwnego roku.

Siedzę z mokrymi włosami (a raczej, gwoli ścisłości, z turbanem ukręconym z ręcznika) przy choince i patrzę na migocące światełka. Myślę o tych dwunastu miesiącach, które przypominają trochę scenariusz filmu science-fiction.

Kończąc 2019, miałam sporo planów. Rzeczywistość pokazała jednak, że mogę sobie planować, ale nie ja tu rządzę. Wirus złośliwie rozpanoszył się na całym świecie, ale dał mi jednak dobrą lekcję. Nauczył mnie pokory i cierpliwości – świadomości, że w tym wielkim mechanizmie nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Człowiek może zdobywać szczyty, wymyślać cuda techniki, pisać wspaniałe książki i piec doskonałe półfrancuskie makowce z kruszonką, ale nigdy nie przeskoczy pewnego etapu. Natura jest od nas mądrzejsza. Lata okrutnego traktowania odcisnęły na niej swoje piętno. Nie chcę opowiadać się za żadną teorią spiskową, nie jestem zwolenniczką skrajnych postaw. To, co myślę, zachowam dla siebie. Wiem natomiast, że ludzie nie szanują planety, na której żyją, i uważam, że nie przejdzie  to bez echa. Ona sobie bez nas doskonale poradzi, my bez niej – nie.

Tym, czego w 2020 brakowało mi najbardziej, były podróże i nieograniczony kontakt z bliskimi i przyjaciółmi. Wiem jednak, że przyjdzie czas, kiedy wszystko odbiję sobie z nawiązką. Choć poważnie przeorganizowałam życie codzienne i zawodowe (jak większość z nas), w tym szalonym okresie odnalazłam trochę spokoju. Zaczęłam częściej dzwonić do bliskich. Odłożyłam telefon, chwyciłam aparat i zajęłam się robieniem zdjęć kulinarnych, kręceniem hula-hoop i kolorowaniem. Ten rok – choć cholernie trudny – był dla mnie bardzo ważny. Wyszłam za mąż, a ślub wyglądał dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam (zniesienie wielu obostrzeń latem sprawiło, że było NORMALNIE i to słowo oddaje najpiękniejszy aspekt naszego ważnego dnia). To jednak nie wszystko – siedzenie w domu poskutkowało też rozwojem kulinarnym (na szczęście nie przytyłam… a przynajmniej nie tak bardzo) oraz obejrzeniem dziesięciu sezonów “Przyjaciół”, których szczerze pokochałam.

Pewnie każdy z nas mógłby znaleźć coś dobrego, co przydarzyło mu się przez dwanaście miesięcy. Choć śmieszą mnie żarty, że ktoś musiał bardzo nabroić, że 2020 wyglądał jak wyglądał, uważam, że wcale nie było AŻ TAK ŹLE. W każdym nieszczęściu zawarte są promyczki dobra – bo szczęście, które nie przyszło łatwo, dużo lepiej smakuje. Wyobrażacie sobie tę radość, kiedy w końcu wyjdziecie z przyjaciółmi do ulubionej knajpy albo spotkacie się z całą rodziną przy wspólnym stole? Gdyby nie 2020, w życiu byście tego nie docenili. Teraz jest szansa, że w waszych oczach pojawią się łzy wdzięczności i autentycznej radości – bo w moich pojawią się na pewno!

***

A żeby osłodzić sobie koniec roku, szczerze polecam wam upiec domowe pieguski. Moja wersja składa się z najlepszych umilaczy czasu: masła, cukru i czekolady! Wykonanie tych okruszków szczęścia jest bardzo proste: wystarczy nagrzany piekarnik, kilka składników i dobry robot, który utrze masło na puch (lepiej nie robić tego palcami, bo ludzka dłoń ogrzewa ciasto i sprawia, że wypieki robią się okrutnie twarde). Sprawdzi się nie tylko sprzęt z końcówką do ubijania ciasta, ale nawet dobry siekacz do warzyw (wiem, bo z takiego korzystam).

Najpierw włączyłam piekarnik na 180 stopni, żeby się nagrzał. Przesiałam do miski 140 g mąki pszennej i łyżeczkę proszku. W misie siekacza umieściłam 100 g masła pokrojonego w kosteczkę i szczyptę soli. Utarłam masło na puszystą masę (a właściwie zrobił to mój B., bo jestem świrnięta i nadaję sprzętom imiona). Dodałam do masy 50 g cukru i jajo, po czym ponownie utarłam całość. Na koniec dodałam mąkę z proszkiem, krótko zamieszałam i wyłączyłam B.

Głównym punktem pieczenia ciasteczek jest oczywiście siekanie czekolady. Pokroiłam drobno jedną i pół tabliczki czekolady deserowej, ale uwaga – możecie wybrać gorzką albo mleczną, co kto lubi. Można też połączyć jedną i drugą opcję (dać tabliczkę gorzkiej i pół mlecznej albo na odwrót). Jeśli nie chce wam się siekać, kupcie groszki czekoladowe (byle było łącznie ok. 150 g).

Czekoladę wmieszałam do ciasta RĘCZNIE. Ciasteczka nakładałam łyżeczką na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Wyjdą trochę nieporadne kupki, ale w piecu przekształcą się w piękne krążki. Trzymałam je w środku przez dwanaście minut (nie przeciągajcie ich, mogą być miękkie, ale trochę stwardnieją, kiedy swoje odstoją).

Pieguski są lekkie i pyszne, idealnie nadają się do kawki ORAZ jako PRZEKĄSKA podczas oglądania PRZYJACIÓŁ. Także tego – polecam serdecznie. I dobrych myśli życzę – 2021 będzie świetny, słowo.

____

lista składników: 140 g mąki pszennej, łyżeczka proszku, jajko, 50 g cukru, 100 g masła, 150 g czekolady albo czekoladowych groszków (jeśli wybierzecie tradycyjną czekoladę, potrzebne będą jedna i pół tabliczki)

(Visited 197 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]