Śniadaniowa (bardzo mleczna) brioszka

Myślę sobie, że chyba wszystkie kultowe sceny w filmach były dziełem przypadku. Bo tak: wychodzę z pracy w ślicznych bucikach szósteczkach (czytaj: z sześciocentymetrowym obcasem), nasuwam na nos okulary przeciwsłoneczne, zarzucam torbę na ramię i sięgam po telefon. I wtedy, na oczach panów z furgonetki Poczty Polskiej, rowerzysty i rzędu aut oczekujących na zielone światło, mój różowy obcasik wsuwa się delikatnie w otwór wentylacyjny.
Wszedł jak w masło, serio. Myślałam, że to niemożliwe, że korek zawsze się zablokuje i nie zmieści się między kratkami, ale zaręczam, że doskonale się mieści (na pewno wymyślił to jakiś facet, który nigdy nie założy wysokich butów, ale zawsze będzie je podziwiał). I co ciekawe, jest zupełnie jak w filmach: szarpiesz nogą, ale but ani drgnie; rzucasz brzydkim słowem, wszak spieszno ci w wiadomym tobie kierunku, ale nic to nie daje.
Tak oto padłam na kolana – na oczach panów z furgonetki Poczty Polskiej, rowerzysty i rzędu aut oczekujących na zielone światło. Wyjęłam stopę z buta, zaparłam się ręką i wyszarpnęłam nieszczęsny obcas, pozbawiając go tym samym zewnętrznej warstwy skóry. A potem z gracją nałożyłam na nogę to, co zostało z pantofelka, i ruszyłam dalej. Jestem pewna, że panowie mieli świetny ubaw.
Jeszcze dwie kwestie.
Jeden: skołatane nerwy leczyłam drożdżowymi, mlecznymi bułkami z czarnuszką.
Dwa: następnego dnia wróciłam do moich kochanych adidasów – te, jak sądzę, wymyśliła jakaś mądra kobieta (i nie obchodzi mnie, co na ten temat mówi Wikipedia!).
***
Nie ma chyba na świecie osoby, która nie lubiłaby mlecznych, śniadaniowych bułek na drożdżach. Ja je kocham! Tak, w moich żyłach płynie gluten. Jak glutenowy pijaczek mogę odbijać się od drzwi piekarni w Poznaniu, a znam tylko najlepsze miejscówki!
Dobra, dość tego ekshibicjonizmu. W weekendy zdarza mi się zrezygnować z wizyty w piekarni i upiec bułki moimi osobistymi ręcami. Dzisiaj podzielę się z wami sprawdzonym przepisem na puszyste, bardzo mleczne pieczywo w kształcie brioszki. To świetny sposób, by nadać wypiekom ładny kształt.
Spytacie, co wyróżnia te bułki na tle innych. Odpowiem, że dodatek mleka w proszku (nie mylić z mlekiem granulowanym), które dodaje ciastu niesamowitego mlecznego posmaku.
A teraz po kolei. Półtorej szklanki mąki (typ 500) przesiewam przez sito do dużej miski, dodaję niepełną łyżeczkę soli i cukru oraz małe opakowanie suchych drożdży (7 g). Mieszam łyżką, dodaję dwie łyżki mleka w proszku (polecam Łaciate – mleko musi być sproszkowane, a nie granulowane). W rondelku roztapiam 20 g masła klarowanego, dolewając do niego sześć łyżek mleka. Do suchych składników dodaję żółtko, masło z mlekiem i sześć łyżek wody. Wyrabiam ciasto – będzie sprężyste i miłe w dotyku – przykrywam je ściereczką i odstawiam na małą godzinę.
Kiedy ciasto podwoi objętość, przekładam je na omączony blat i nagrzewam piekarnik do 180 stopni (termoobieg). Jeszcze raz wyrabiam ciasto i dzielę je na równe kawałki. Formuję z nich sakiewki i układam w odstępie ok. jednego centymetra w tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia (łączeniem do dołu). Blaszkę znowu nakrywam i odstawiam jeszcze na pół godzinki.
Po tym czasie pozostałe białko roztrzepuję z łyżką mleka. Taką miksturą smaruję moje bułeczki, po czym posypuję je lekko czarnuszką (ma intensywny smak, więc nie warto przesadzać). Brioszki wstawiam do pieca i piekę ok. 20 minut. Zawsze sprawdzam, czy są gotowe, wbijając w nie wykałaczkę. Jeśli jest sucha – ciasto jest gotowe.
Podsumowując: takie bułeczki szybko rosną, błyskawicznie się pieką i jeszcze szybciej znikają. Korzystam z tego przepisu w długie poranki, kiedy chcę przygotować niecodzienne śniadanie dla mojej małej rodziny, a także wtedy, kiedy robię burgery. Mleczne pieczywo świetnie komponuje się z wołowiną, ale o tym opowiem wam przy innej okazji 😉

___
lista składników: 1 i 1/2 szklanki mąki typ 500, małe op. suchych drożdży (7 g), niepełna łyżeczka soli i cukru, jajko (żółtko do ciasta, białko do smarowania), 20 g masła klarowanego, 2 łyżki mleka w proszku (polecam Łaciate), 6 łyżek mleka i 6 łyżek wody, dodatkowo czarnuszka do posypania

 
*
*
(Visited 341 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]