Meksykańska kolacja
Pewnie zdążyliście się zorientować, ale lubię stawiać sobie cele i konsekwentnie je realizować. Więc pewnie się nie zdziwicie, kiedy napiszę, że wciąż piekę kolejne partie makaroników, by dojść do perfekcji (przepis, który, mam nadzieję, kiedyś opublikuję, przejdzie do historii, słowo). Poza tym uczę się kręcić słony karmel, wypiekam kolejne bochenki chleba i przygotowuję czasochłonne potrawy (placki po węgiersku, wołowinę po burgundzku, długo pieczoną łopatkę, itd.). Sprawia mi to mnóstwo radości i choć na chwilę pozwala się odprężyć. Po przymusowym siedzeniu w domu wytoczę się przez okno albo wystartuję w programie kulinarnym, hahaha.
Choć zaczęło się niewinnie, jak zwykle popłynęłam w temacie jedzenia. A chciałam – serio! – zacząć od piosenki, której ostatnio ciągle słucham i słucham. Więc tak: jest to nowa piosenka Artura Rojka i pokochałam ją całym serduszkiem. Refren porusza mnie za każdym razem: Gasisz we mnie wojny i przykładasz lód / Bierzesz mnie za rękę, gdy porywa nurt. Achhh! Tu nie trzeba dodawać nic więcej. Życzę każdemu, żeby miał kogoś, kto jest w stanie ukoić jego zmartwienia, otoczyć go ochronnym parasolem i zadziałać jak najlepszy kompres. Albo chwycić za łapkę i przeprowadzić przez ruchliwą ulicę i wskazać kierunek, w który warto pójść. Czasami nic nie jest oczywiste i wtedy ten kompres wystarczy, chociaż mogłoby się wydawać, że to takie nic. I oczywiście nigdy nie ma natychmiastowych efektów. Nigdy. Życie nie jest pudełkiem na życzenia, maszyną losującą. Czasami się plącze, żeby się rozplątać. I daje nam szansę, żebyśmy wtedy trochę zmądrzeli i wyciągnęli wnioski. A na to wszystko – na psucie się, załamywanie rąk i składanie porozrzucanych życiowych puzzli – nie ma nic lepszego nad lód, który przyłoży ten KTOŚ. Taki lód działa jak gofry z bitą śmietaną albo ciepły chleb z masłem i malinowym pomidorem.
Czyli doskonale.
***
A na kolację proponuję coś bardzo szybkiego i bardzo prostego (pamiętam o bułeczkach i chlebie pszennym, słowo!). W lodówce zalegały mi dwa placki tortilli (z marketu, proszę się nie bulwersować). Powiem wam, że zrobiłam z nich świetny użytek i wam też radzę.
Pokroiłam drobno czerwoną cebulkę i dwie małe słodkie papryki (można zastąpić połową zwykłej papryki, paprykę kroiłam w paski). Podsmażyłam wszystko na odrobinie oliwy, przełożyłam do miski. Na tej samej patelni podsmażyłam mięso mielone z indyka (garstka, ok. 150 g). Dodałam trochę suszonego czosnku niedźwiedziego, pół łyżeczki słodkiej papryki, trochę suszonej kolendry, szczyptę oregano, sól i pieprz. Mięso powinno być rumiane.
W tym czasie starłam ok. 100 gramów sera Cheddar (grube oczka). Przygotowałam sobie dwie łyżki masła. Przełożyłam podsmażone mięso do miski z cebulką i papryką, dodałam 100 g konserwowej kukurydzy i wymieszałam. Umyłam patelnię, wytarłam papierowym ręcznikiem, rozprowadziłam łyżkę masła. Włożyłam placek tortilli. Wyłożyłam nadzienie i posypałam serem, nałożyłam drugi placek i docisnęłam ręką. Smażyłam dwie i pół minuty na małym ogniu. Zsunęłam placki na talerz (to wcale nie jest trudne – zróbcie jeden zdecydowany ruch). Nakryłam je płaską deską i odwróciłam (upieczonym plackiem do góry). Rozpuściłam na patelni drugą łyżkę masła i zsunęłam na nią tortille. Całość smażyłam jeszcze dwie i pół minutki – wciąż na małym ogniu.
Kolacja w meksykańskim stylu? Jestem na tak!
___
lista składników: 2 placki tortilli, dwie małe papryki (słodkie) lub pół zwykłej, czerwona cebulka, 100 g kukurydzy konserwowej, 150 g mielonego mięsa z indyka, 100 g Cheddara, przyprawy: czosnek niedźwiedzi, słodka papryka, oregano, suszona kolendra, sól, pieprz, oliwa i dwie łyżki masła