Wyborna tarta pistacjowa

To był jeden z tych dni, w których wszystko leci z rąk. Ta niezbyt miła zależność zaczyna się od rana i wlecze bez przerwy – znam jednak doskonałe sposoby, by poprawić sobie humor, ale o tym za chwilę.

Więc najpierw rozsypałam płatki jaglane, a potem roztrzaskałam o kafelki słoiczek ulubionego kremu. Pomyślałam, że będę dzielna, lecz chwilę później poparzyłam się prostownicą. Mimowolnie parsknęłam – przypomniała mi się scena z fantastycznych Małych kobietek, kiedy to Jo podkręcała włosy Meg za pomocą żelazka. Tak rozgrzała urządzenie, że pukiel orzechowych włosów dosłownie odpadł razem z grzałką, co (trudno się zresztą dziwić) wywołało lawinę łez i śmiechu. Moje kosmyki były w porządku – czego nie można powiedzieć o moim palcu.

Mniejsza o palec! Chwilę później obserwowałam tył odjeżdżającego tramwaju (mojego, następny za dwadzieścia minut), później piłam kawę z mlekiem bez spienionego mleka (agh!), a jeszcze później lamentowałam nad komputerem w pracy. Już miałam zwinąć się w kulkę na fotelu i udawać, że mnie nie ma, kiedy przyszedł informatyk – i orzekł, że zaiste, niezwykle to tajemnicze, ale on nie wie, co się stało, i nie potrafi odzyskać utraconych plików. Zacisnęłam zęby.

Po 15 dosłownie pobiegłam do domu, jakby mnie ktoś gonił. Udało mi się uniknąć tarapatów. Zamknęłam drzwi… I ukroiłam sobie kawałek pistacjowej tarty. Kremowej, nieziemsko pysznej, lekkiej jak piórko. Najlepszej. A potem wlazłam do łóżka i spędziłam popołudnie z Małymi kobietkami Louisy May Alcott. KOCHAM TĘ KSIĄŻKĘ. NAPRAWDĘ.

W ten sposób poprawiłam sobie humor. Jeśli i wy potrzebujecie czasami niezawodnego polepszacza, jest tylko jeden sposób: musicie zrobić sobie tartę. No i mieć ją zawsze w lodówce. Oczywiście.

***

Zrobienie tej tarty jest banalnie proste, mam na to świadków. Zaczynamy od spodu, który musi się ostudzić. Z porcji, którą podaję, zostanie wam trochę ciasta – ja robię z niego malutkie ciasteczka (poprzedni wpis). Jeśli zostanie mi też mus pistacjowy (a zawsze zostaje), robię kilka deserków w małych słoiczkach: na dno kruszę ciastka, wkładam mus i dekoruję ciasteczkami, ubitą śmietanką i pistacjami.

Do dużej miski przesiewam 150 g mąki, dodaję 50 g cukru i 100 g chłodnego, ale nie lodowatego masła. Zaczynam zagniatać, a po chwili dodaję 2 żółtka (białka odkładam, będę je za chwilę ubijać). Ciasto powinno się ładnie zarobić – początkowo może wydawać się suche, ale wierzcie mi, że wystarczy odrobina cierpliwości. Ważne! Do zagniatania używamy głównie palców, staramy się nie naciskać całą dłonią. Wnętrze dłoni jest ciepłe, a surowego ciasta nie powinno się przegrzewać. Zarobionego ciasta (ślicznej ciastowej kulki) nie trzeba chłodzić, wystarczy wykorzystać kilka trików (wierzcie mi, że nie będzie twarde, wręcz przeciwnie – będzie rozpływało się w ustach). Mój sposób jest taki: wsypuję na blat trochę mąki, kładę kulkę ciasta. Raz jeszcze podsypuję – od góry. Ugniatam wałkiem. Odwracam. Ciasto będzie obtoczone w mące i ładnie się rozwałkuje, serio!

Blaszkę do tarty (średnią, 22-24 cm) smaruję masłem, wykładam na nią ciasto (przeniesiecie je bez trudu). Resztkę ciasta wykorzystajcie na ciasteczka (link). Na ciasto włóżcie płat papieru do pieczenia, wsypcie fasolę jako obciążenie i pieczcie 15 minut w 180 stopniach (termoobieg). Po tym czasie uchylcie drzwiczki piekarnika, zdejmijcie papier i pieczcie jeszcze 10 minut bez obciążenia. Ciasto musi się ostudzić – nigdy nie wkładajcie zimnego nadzienia na ciepły spód.

A nadzienie? Bułka z masłem! Zabierzcie się za nie 30 minut po wyjęciu z piekarnika spodu (albo nawet później, ale nie wcześniej). Obierzcie solone pistacje (trzeba uzyskać 100 g wyłuskanych orzeszków). Po obraniu włóżcie je na sitko i dokładnie przepłuczcie, a potem wysuszcie na ręczniku papierowym. Zblendujcie je na gładką masę. Dodajcie 250 g mascarpone i 100 g cukru, zmiksujcie na mus. Wmieszajcie delikatnie 120 ml ubitej w osobnym naczyniu śmietanki 30%, a na koniec pianę z dwóch ubitych białek. Rozpuście 2 łyżeczki żelatyny w 1/4 szklanki gorącej wody (ROZMIESZAJCIE DOKŁADNIE). Połączcie rozpuszczoną żelatynę z masą pistacjową. Ta masa to najpyszniejsza rzecz, jaką możecie sobie wyobrazić. Przełóżcie ją na spód i włóżcie do lodówki. Potem tylko dwie godziny katuszy i ślinotoku, a także nieustannego otwierania drzwiczek chłodziarki, a na koniec rozkosz w czystej postaci – degustacja. Ha! Tu zachęcę was raz jeszcze do zrobienia deserków w słoiczkach, bo stężeją dużo szybciej i będziecie mogli cieszyć się ich smakiem, zanim powiecie “Nie mogę się doczekać, kiedy spróbuję tej tarty”.

Ale się rozpisałam! Zróbcie mądry użytek z tego przepisu. Nie znajdziecie podobnego w całym internecie – to mój autorski pomysł. Pamiętajcie! Wszelkie prawa zastrzeżone, ale możecie (a nawet musicie) przekonać się, jak niebiański może być mus z pistacji. Jak smakuje? Hm… wyobraźcie sobie swój ulubiony deser. A później pomyślcie, że mus pistacjowy stoi piętro wyżej!

____

spód plus ciasteczek kilka: 150 g mąki, 100 g masła, 50 g cukru, 2 żółtka

mus pistacjowy z nadwyżką: 250 g mascarpone, 100 g solonych pistacji (waga po obraniu), 100 g cukru, 120 ml śmietanki 30%, 2 białka, 2 łyżeczki żelatyny

do dekoracji wedle życzenia śmietanka i pistacje lub co kto lubi

 

 

(Visited 13 234 times, 10 visits today)

18 myśli na temat “Wyborna tarta pistacjowa”

Skomentuj Adrianna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]