Pokorna pizza

Jedną z moich ulubionych filmowych scen jest kadr z Julie i Julia. Młoda dziewczyna próbuje okiełznać homary, albo raczej: homary próbują pokazać jej, kto tu rządzi. Główna bohaterka jest trochę taka, jak ja: mały szupłat z wyczuciem smaku, który stawia sobie cele i konsekwentnie je realizuje. I kiedy stwierdziła, że przez 365 dni odtworzy wszystkie przepisy z książki kucharskiej Julii Child… Cóż, nie mogło być inaczej.

Więc pojechała do sklepu, kupiła żywe stwory (sztuk dwie) i zawiozła takowe do mieszkania nad pizzerią, by następnie wsadzić je do wrzątku (wedle przepisu, rzecz jasna). I już myślała, że przechytrzyła system, kiedy jedno homarzątko szczypczykami podważyło pokrywkę – a ona z krzykiem pobiegła do pokoju, pewna, że zaraz za nią podąża nie jeden homar, nie dwa, ale całe stado, które niechybnie wydostało się z garnka i pragnie się zemścić za próbę ugotowania żywcem.

Też bym wiała, gdzie pieprz rośnie!

Dlaczego wspominam o homarach?

Ktoś wysłał mi zdjęcie czarnego, żywego skorupiaka, i zrobiło mi się go żal. Związane szczypce, mizerny pancerz – niezbyt wdzięczny obraz. Pomyślałam sobie, że pewnie zostało mu kilka godzin życia… A potem przypomniałam sobie, że homary mają popsuty układ nerwowy i praktycznie nie czują bólu.

Zawsze znajdzie się jakieś wytłumaczenie.

Ten tekst nie ma jakieś specjalnej puenty – najpierw chciałam pisać o akcentach, ale zrobię to następnym razem. I jeszcze o bombelkach i madkach na fejsbukach. To też napiszę. Nanastępnym razem. W ogóle chciałabym pisać więcej, ale ciągle brakuje mi czasu… Wiecie, że to, co czytacie cztery minuty, powstaje kilka dni? Muszę to ugotować lub upiec (“muszę” to złe słowo, ale rozumiecie sami, o co chodzi). Później trzeba ustawić tło do zdjęć, wyjąć porcelanę, ułożyć to wszystko. A potem zdjęcia, cyk, przegrać na komputer, napisać coś sensownego, wrzucić to wszystko i śledzić zasięgi. Choć tego ostatniego nie umiem, niestety.

Scena z odskakującą pokrywką podoba mi się tak bardzo prawdopodobnie dlatego, że pokazuje czarno na białym, iż nic nie jest proste. Ta zasada dotyczy w szczególności kuchni. Czujesz się zbyt pewnie? Wydaje ci się, że umiesz w te klocki? Myślisz: włożę do garnka i ugotuję, kto mi podskoczy? Cóż. Wiecie, jak może się to skończyć.

Więc puenta będzie taka: pokora. W kuchni potrzebna jest pokora.

***

A co do części przepisowej: ZNOWU zastanawiałam się, czym podzielić się z wami w środku listopada. I żeby nie było nudno, pomyślałam o pizzy. Pysznej, na cienkim spodzie, z pomidorowym sosem, który smakuje jak środek lata. I z mozzarellą, absolutnie, i z symbolicznym listkiem bazylii…

Tak sobie myślę, że mogłabym być Włoszką. Kręcić pizzę, zagniatać gnocchi i ubijać krem na tiramisu. Ale do rzeczy! Na spód mojej pizzy potrzebne są: 300 g mąki, którą przesiewamy z łyżką soli. Robimy wgłębienie, dodajemy 20 g świeżych drożdży, zasypujemy połową łyżeczki cukru, zalewamy 190 ml letniej wody i dodajemy 3 łyżki oleju (użyłam rzepakowego). Wszystko zagniatamy i odstawiamy pod ściereczką na ok. 45 minut. UWAGA: ciasto drożdżowe lubi ciepło, więc kaloryfery są mile widziane!

Teraz sos. Na patelni podsmażam na klarowanym maśle pół dużej czerwonej cebuli pokrojonej w kosteczkę i ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę. Dodaję świeżo mieloną sól i pieprz cytrynowy (próbuję, czy smakowo jest OK) i szczyptę tajemniczego składnika: cukru trzcinowego (albo innego słodzidła). Po chwili wrzucam pokrojone w kostkę 3 malinowe pomidory (w sezonie letnim polecam Limo) i smażę, aż się uduszą. Dodaję parę listków bazylii i całość blenduję. Nagrzewam piekarnik do 230 stopni.

Kiedy ciasto wyrośnie, przekładam je na dużą blachę piekarnika (na papier do popieczenia) i rozpłaszczam dłońmi. Lubię, kiedy placek jest cienki. Nakładam sos, układam porwaną palcami kulkę mozzarelli, posypuję startym cheddarem (kawałek) oraz listkami bazylii i piekę 13 minut. I gotowe! Nie ma nic lepszego niż pizza pachnąca Rzymem i wakacjami 🙂

____

składniki na ciasto: 300 g mąki, 190 ml letniej wody, 20 g świeżych drożdży, 1/2 łyżeczki cukru, łyżeczka soli, 3 łyżki oleju

składniki na sos: 3 pomidory malinowe (a najlepiej Limo, letnia odmiana), pół dużej czerwonej cebuli, ząbek czosnku, sól, pieprz, szczypta cukru trzcinowego albo innego słodzidła, bazylia

mozzarella – jedna kulka

kawałek twardego cheddara

bazylia – parę listków

(Visited 349 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]