Idealne pączusie serowe

Kocham rogale z białym makiem, ale nie piekę ich sama. Uważam, że w przypadku domowej produkcji są zbyt pracochłonne – i nie ukrywajmy, że zbyt kaloryczne (oj zbyt, zbyt). Robienie paru sztuk nie ma sensu, a spalenie miliarda kalorii ze słodkości homemade umożliwiłby chyba tylko start w maratonie (zrezygnuję). Tak więc rogale kupuję i to sprytne rozwiązanie bardzo sobie chwalę. Jakie stosuję kryteria wyboru? Proste: jestem przekonana, że najlepsze wyroby NIE mają certyfikatu. Zdziwieni? Otóż wyobraźcie sobie, że surowe wymogi nadania tegoż nie pozwalają używać do produkcji.. masła. A ja masło kocham jak Julia Child i z masła zrezygnować nie zamierzam. Cenię wysoką jakość składników, to pewne.
Jeśli nie pochodzicie z okolic Poznania, możecie w ogóle nie rozumieć, o co z tymi rogalami chodzi. To tradycyjny wypiek wielkopolski: składa się z półfrancuskiego ciasta (czasami drożdżowego) z nadzieniem z białego maku, bakalii, rumu, śmietanki i innych smakowitych składników. Według danych historycznych rogale nazywane świętomarcińskimi narodziły się 11 listopada 1891 roku, kiedy to proboszcz parafii św. Marcina w Poznaniu na jednym z kazań wezwał wiernych do praktykowania uczynków dobroci i ofiarności. Jego apel przekonał cukiernika Józefa Melznera, który zaczął wypiekać rogale znane dziś jako marcińskie. Słodkości kupowali bogaci, zaś biedni otrzymywali je za darmo. Inna legenda mówi, że pewien cukiernik znalazł kiedyś podkowę, którą zgubił koń świętego Marcina. Miał on uformować ciasto na kształt podkowy (rogala), ozdobić je migdałami, upiec i sprzedawać.
Choć co do historii rogala z białym makiem nie ma jasności, ja mam jasność co do tego, że znalazłam najlepszą kawiarnię, w której kupuję ten przysmak. Jest mała i schowana przy jednej z ulic odchodzących od rynku – i więcej nie powiem, bo na drugi raz wszystko mi wykupicie!
***
Choć rozpisałam się na temat innego deseru, oddaję dzisiaj w wasze ręce (i żołądki) malutkie serowe pączusie. Są idealne – długo pracowałam nad dobrymi proporcjami, bo ciasto, które robiłam z podanych w internecie przepisów, lało się z łyżki i za nic nie chciało ze mną współpracować. Moja wersja kultowych serowych kąsków jest miękka i puszysta, smakuje serem i cytryną – polecam ją wszystkim, którzy nie lubią spędzać w kuchni długich godzin, ale mają ochotę na coś słodkiego.
W 100 ml ciepłego mleka rozpuszczam 8 g suchych drożdży. Dodaję do tego 100 g mąki i 100 g kaszy manny, 100 g rozgniecionego widelcem wiejskiego półtłustego twarogu, 150 g kremowego serka naturalnego ekoŁutka, 80 g cukru pudru, 100 ml wiejskiej śmietanki 30%, jajko i skórkę z cytryny. Ciasto powinno chwilę odczekać. W tym czasie rozgrzewam olej do temperatury 180 stopni (używam termometru cukierniczego i uważam, że bez niego lepiej nie zabierać się za smażenie w głębokim tłuszczu). Do kubka wlewam wrzątek, zanurzam w nim dwie małe łyżeczki i za ich pomocą formuję z ciasta małe porcje (przekładam je z łyżeczki na łyżeczkę, aż nabiorą owalnego kształtu). Pączusie same wypłyną na wierzch oleju. Po dwóch minutach obracam je na drugą stronę (używam do tego celu drewnianego patyka do szaszłyków). Po kolejnych dwóch minutach pączki powinny być gotowe (muszą być rumiane). Ja zawsze wyławiam łyżką cedzakową jedną sztukę i sprawdzam, jak wygląda środek – jeśli przejdzie test, wyciągam resztę i smażę drugą partię. Przekrojony pączek szybko znika w moim brzuszku.
Kiedy kuleczki odciekną z tłuszczu, jeszcze ciepłe obtaczam w pudrze. A potem już tylko zajadam – i to szybko, bo kiedy do pączusiów dorwą się inne głodomory, to już pozamiatane!
___
lista składników:  100 ml mleka, 8 g suchych drożdży, 100 g mąki pszennej typ 500, 100 g kaszy manny, 100 g wiejskiego półtłustego twarogu, 150 g kremowego serka naturalnego ekoŁutka, 80 g cukru pudru (+ do obtoczenia), 100 ml wiejskiej śmietanki 30%, jajko, skórka z jednej cytryny

(Visited 181 times, 1 visits today)

Jedna myśl na temat “Idealne pączusie serowe”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]