Pesto z niczego
Trafił mi się ostatnio taki poniedziałek, że omójbosze.
Ja, prostoduszne dziewczę, wybrałam się chyżo do Starego Browaru, żeby zobaczyć, czy w Zara Home przecenili złote łyżki (mamo, możesz być ze mnie dumna – miałam przy sobie kartę, ale totalnie nic nie kupiłam). Szybko uświadomiłam sobie, że najlepiej porzucić nadzieję na znalezienie czegoś sensownego w sklepach, w których odbywały się dantejskie sceny. Na stołach walały się porozrzucane spodnie, bluzki i spódniczki przypominające pranie wyjęte z pralki (opcja ostre wirowanie). Wieszaki były powykręcane w każdą stronę, a między nimi maszerowały dzikie (podkreślam: dzikie) hordy ludu. Każdy z obłędem w oczach rozglądał się dookoła jak myśliwy w lesie, gotów wydrzeć spodnie we właściwym rozmiarze z rąk głupca, który miał czelność je podnieść.
Zaniechałam.
Poszłam na kawę. I kiedy zmierzałam już we właściwą stronę i wlazłam na ruchome schody, zobaczyłam jak z góry spada biały przedmiot, ze świstem przelatuje nad ramieniem jakiejś dziewczyny i leci w dół. Już już miałam uznać, że coś mi się przewidziało, kiedy rozległ się huk, a potem zaczęło śmierdzieć piwem.
Ktoś zrzucił z góry puszkę – i to nie jedną, a cztery. Wszystkie rozbiły się o posadzkę na samym dole, tryskając strumieniami cuchnącego złocistego płynu. Powiem Wam więcej: wszystkie rozbiły się TUŻ OBOK biednego chłopięcia, które siedziało na stołku przy stoisku “superprezent”.
Przeraziłam się. Boszesz! Przecież to się mogło rozbić na czyjeś głowie, na przykład tego tam na dole! Jak ten pan się musiał wystraszyć! A teraz ma garnitur w piwie!
Pół Browaru wychylało się przez barierki przy schodach, kiedy dobiegł nas głos z góry:
– Chyba się komuś mocno nie spodobał superprezent!
I wtedy wszyscy parsknęli śmiechem. Napięcie uszło, panu się nic nie stało – słowem, całą sytuację można obrócić w żart. Wracając do domu pomyślałam jeszcze, że ja to mam szczęście: oglądać spadające browary w Starym Browarze!
***
A że zimno, to podrzucam przepis na pyszny makaron penne z nietuzinkowym pesto. To proste, aromatyczne danie, które zrobiłam kiedyś ze składników zalegających w lodówce i kuchni. Wyszło tak pyszne, że zaczęłam je powtarzać! Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej kojącego dania niż talerz dobrego makaronu posypany odrobiną parmezanu…
Ugotowałam 250 g makaronu penne. W międzyczasie na 2 łyżkach klarowanego masła i odrobinie oliwy podsmażyłam paprykę pokrojoną w kostkę. Po chwili dodałam posiekane w drobniutkie plasterki dwa ząbki czosnku, garść przekrojonych na ćwiartki pomidorków truskawkowych, porwane na strzępki dwie gałązki bazylii (świeżej, reszta krzaczka przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy) oraz cztery garście świeżego szpinaku (który domagał się zjedzenia). Całość chwilę dusiłam, a potem zblendowałam w misie blendera kielichowego razem z opakowaniem serka almette o smaku śmietankowym. Sos doprawiłam solą i pieprzem, a potem dodałam do odcedzonego makaronu, nałożyłam na talerze i posypałam parmezanem.
Tak trzeba żyć, tyle Wam powiem! A piwo do makaronu pasuje wybitnie – taki zestaw wjedzie jak złoto!
___
lista składników: 250 g makaronu penne, papryka czerwona, garść pomidorków truskawkowych (lub koktajlowych), 2 gałązki bazylii, 4 garście świeżego szpinaku, 2 łyżki klarowanego masła + odrobina oliwy, serek almette o smaku śmietankowym (wystarczy nawet 3/4 opakowania, a od biedy pół), sól i pieprz, odrobina parmezanu