Konkurs bez nagród
Nie lubię konkursów, bo każdemu przyznałabym główną nagrodę. Za czasów szkolnych wzięłam udział w kilku, ale ze wszystkich utkwił mi w pamięci jeden. Chodziło w nim o to, by napisać piękną pracę o swoim tacie. Do dzisiaj jestem z tego tekstu bardzo dumna i uważam, że to bardzo dziwne, że mój (tak wspaniale opisany) tatuś nic nie wygrał. Oczywiście to bardzo złudne wrażenie, bo w życiu nie chodzi o nagrody, ale o dobro, a na tym mój tata zna się doskonale.
Z okazji urodzin jednego z najważniejszych dla mnie mężczyzn postanowiłam tamten tekst znaleźć, lekko przerobić, opublikować i wycisnąć łzy z kochanych tatusiowych oczu…
***
Mój tato ma w dowodzie napisane: wysoki. W domu dziadków sięgał czubkiem głowy framugi drzwi! Kiedyś grał w piłkę ręczną i wiem, że był w tym niezły. Nigdy nie widziałam, jak grał, ale nie mam wątpliwości, że był świetny.
Jest niesamowicie dokładny. Milimetr pomyłki w mierzeniu długości czegokolwiek to poważny błąd, dlatego tata dekoruje pierniki pęsetą. Doskonale wie, czego chce. Nie czeka z założonymi rękami. Działa. Ma głowę pełną pomysłów i czasami zastanawiam się, gdzie je mieści. Jest też bardzo odważny, umie podjąć ryzyko i stawić czoło konsekwencjom.
Lubi pić kawę w dużym kubku. Ba, kubełku! Ma tak ciężką teczkę, że gdy byłam mała, nie potrafiłam jej podnieść. Uwielbiam, gdy zakłada szarą marynarkę w kratkę. Jest wtedy taki tatusiowaty i modny! Próbujemy namówić go z mamą na malinowy sweter, w którym pewno wyglądałby zabójczo, ale on się zapiera. Lubi granatowy. Bardzo lubi granatowy. I dżinsy.
Lubi udawać, że się na mnie gniewa, ale ja dobrze znam te sztuczki – kiedy powstrzymuje się od uśmiechu, robią mu się kurze łapki przy kącikach oczu.
Gdy byłam mała, pytałam czasami mamę, czy nie mogłaby się z tatą choć na jeden dzień zamienić, tak by on mógł zostać ze mną w domu (no i bawić się, bawić się ze mną!) a ona zamiast niego pójść do pracy. Nie pomagały żadne tłumaczenia, długo nie rozumiałam, dlaczego to jest niemożliwe. Kiedy był chory i zostawał w domu, ja kładłam się z nim i też oznajmiałam, że jestem chora. Tata zabierał mnie na molo nad jeziorem i trzymał za rączkę albo brał na barana, bo bałam się łabędzi. Doprawdy śmiesznie razem wyglądaliśmy – ja, ubrana w ogrodniczki, trzymająca się kurczowo taty, który uśmiecha się do obiektywu.
Bardzo lubię zdjęcie, na którym jesteśmy razem. Siedzę u niego na kolanach, on śmieje się i daje mi coś do jedzenia, tymczasem ja, z palmą na głowie, słodko się do niego uśmiecham. Kiedy dzisiaj oglądam fotografie w albumie, kręcą mi się w oczach łzy. Tyle sytuacji wyrwanych nagle z czasoprzestrzeni krąży dookoła mnie, sprawiając, że chce mi się jednocześnie śmiać i płakać.
Wakacje. Tata w kucki, ja wiszę na jego plecach, widać mi tylko głowę, obejmuję go z całych sił, śmiejemy się jak szaleni. Inne ujęcie: siedzimy w rowerze wodnym (albo łódce) i zgadnijcie, śmiejemy się; dom, tata patrzy, jak jeżdżę dookoła stołu na nowiutkim rowerze; dom, siedzimy na podłodze i układamy wieżę z klocków; dom, jako mały berbeć patrząc na tatę ciągnę paprotkę za liście, tata – patrzy w stronę obiektywu; cała rodzina siedzi na ławce w parku, śmiejemy się jak głupi.
Nie mieliśmy przy domu ogródka, więc tata specjalnie dla mnie skonstruował domową wersję huśtawki. To on przyprowadził mój pierwszy rower i nauczył mnie na nim jeździć. Chodził ze mną grać w kosza, puszczał dla mnie kaczki nad morzem i wystrugał z drewna łuk, przez który zaciął sobie palec, no i strzały, przez które zaciął sobie drugi. Zabierał mnie na przejażdżki rowerem wodnym, zakładał śmieszne kamizelki, w których wyglądałam jak kupka nieszczęścia, i sadzał na zjeżdżalni wodnej, kiedy schody były śliskie.
Uwielbiał robić mi niespodzianki. Pamiętam dokładnie, jak przyjechał po mnie do przedszkola, i przywiózł – nie uwierzycie – moją własną teczkę w kratkę. Taką teczkę z uchwytem, jaką sam nosił do biura i powiedział, że odtąd razem będziemy chodzić do pracy. Dał mi pierwsze „karteczki” i segregator, żebym mogła zostać „jego małą kolekcjonerką”. Kupił mi pierwsze książeczki o Kubusiu Puchatku i naklejki na moją półkę.
Nigdy nie powiedział, żebym dała mu spokój czy przestała zawracać głowę. Bez mrugnięcia okiem łapał klucze, chodził reperować rower do garażu czy wyjmować zabawki z piwnicy. Kiedy wychodziłam na dwór, siadał pod oknem (mówi, że „blisko okna”), aby pierwszy mnie usłyszeć, kiedy zawołam mamę z podwórka.
Na którąś tam z kolei gwiazdkę razem z moją kochaną mamą kupił mi choinkę z gwoździami, na które zawiesza się różne figurki. Mam ją do dzisiaj. A kiedy zgubiłam jeden z elementów, sam wystrugał i pomalował misia. Miś, jak łatwo się domyślić, jest najdokładniej wykonaną zawieszką w całym zbiorze.
Kupił mi pierwszą różę, przez którą popadłam w szaleństwo zachwytu, dzielnie wytrzymuje wszystkie litanie próśb i zażaleń, nigdy nie je ostatniego kawałka ciasta czy czekolady. Zawsze ma dla mnie czas, wiem, że mogę na niego liczyć, że rozwiąże każdy problem.
Kiedy poszedł na pierwszą wywiadówkę w liceum, wrócił po trzech godzinach, przy czym wcześniej zapierał się, że „jeśli będzie trwała dłużej niż godzinkę, będzie z tobą źle”. Stanął w drzwiach… i uśmiechnął się. To cały tata!
Na wakacjach, tracąc dech w płucach, dzielnie pompował materace, koła ratunkowe, piłki plażowe i innego rodzaju atrybuty. Nigdy nie może znaleźć swoich dokumentów. Od czasu do czasu biega między kuchnią a pokojem, zaglądając w przeróżne ciekawe miejsca, a później rzuca w stronę mamy odwieczne: „Kochanie, nie widziałaś…?”.
Nic szczególnego, powie ktoś. Tata jak tata, powie drugi. Co na to ja? Zapowietrzam się z oburzenia i mówię, że mój tata jest jedyny i niepowtarzalny.
Był, jest i będzie obecny podczas najważniejszych chwil mojego życia. Wie, jaki kolor lubię najbardziej, jakie są moje zainteresowania, jak nazywa się moja przyjaciółka. Wie, dlaczego na niebie pojawia się tęcza i dlaczego przekrojone na pół jabłko ciemnieje. A kiedy czegoś nie wie, używa swoich powiedzonek i rozbawia mnie do łez. „Nie wkurzaj lwa, bo lew to ja”, „pocałuj kotka w nos” i tak dalej.
No i najważniejsze: wiem, że to on (no, razem z mamą) ukształtował moją osobowość i wychował mnie tak, jak potrafił najlepiej. Nauczył mnie uczciwości, szacunku dla starszych, mądrości życiowej, nauczył mnie walczyć o swoje prawa, nauczył mnie być dumną z siebie taką jaką jestem, dobroci i życzliwości. Najważniejszych rzeczy niewidocznych dla oczu, tego, co dziś składa się na moją duszę i sprawia mi radość. Wiem, że zaakceptuje każdą moją decyzję, będzie na mnie krzyczał wtedy, kiedy na to zasłużę, pocieszał, kiedy będę tego potrzebowała.
Czasami chciałabym zatrzymać czas, trwać na wieki w jednej chwili, być na zawsze z ludźmi, których kocham. I kiedy chwilę później także owe „czasami” mija, uśmiecham się. Dlaczego? Tato mnie nauczył, że trzeba cieszyć się życiem, wykorzystać każdą jego chwilę i nie żałować przeszłości. „Żyjesz tak długo jak chcesz, pamiętaj – kochasz tak długo jak żyjesz”.
I znowu coś się kończy, a ja, będąc w takim a nie innym miejscu na drodze mojej ziemskiej wędrówki, znam człowieka, który zawsze realizuje swoje marzenia, choć co jakiś czas zaczyna od zera. Wie, kiedy odejść z twarzą, choć kocha to, co robi. To nie jest bohater.
To mój tata.
***
W dzieciństwie rysowałam laurki, dziś dziękuję słowami. Kocham Cię, tato, najmocniej w świecie!
Jola says:
To cudowne uczucie być rodzicem i przeczytać takie słowa od dorosłego dziecka❤❤❤
magda says:
❤❤❤