Buraczane pesto

Kiedy byłam mała, mama często czytała mi książki.

To był piękny czas – do dziś jestem wdzięczna za każde przeczytane słowo, zdanie i stronę. Czytałyśmy Kubusia Puchatka, Dzieci z Bullerbyn, Szewczyka Dratewkę, Karolcię i inne. Zaśmiewałam się do łez, kiedy żółty miś utykał w drzwiach króliczej norki, no i oczywiście bardzo lubiłam fragmenty, w których było jedzenie – nawet, jeśli były to banalne kanapki z szynką.

Pewnego dnia mama zaproponowała, że za pieniądze, które zebrałam w skarbonce, kupimy nową książeczkę. Szybko się zgodziłam i w podskokach ruszyłam do księgarni. Razem wybrałyśmy Księgę bajek oprawioną w malinową, grubą okładkę, po czym przyszło do płacenia.

Właśnie wtedy rozpłakałam się jak każde dziecko, które czuje, że zostało oszukane. Mama nie rozumiała, o co chodzi – przecież tak bardzo się cieszyłam!

A ja płakałam nie nad Księgą Bajek, ale nad pieniążkami, których było bardzo dużo (zbierałam same drobne monety).

– Dlaaaaczegggoooo ta pannniiiiii zabrałaaaaa mi wszyyyystkie pieeeeeniąąąążki za jeeeeednąą ksiiiiiążkęęęę?

W wolnym tłumaczeniu: Dlaczego ta pani zabrała mi wszystkie pieniążki za jedną książkę? Nie pamiętam, jak zareagowała mama, ale z pewnością najlepiej, jak potrafiła. Księga do dziś jest na mojej półce, a historię Różanolicy i Śnieżnobiałej umiałam cytować na wyrywki.

Pomyślałam dzisiaj, że człowiek często wpada w poczucie niesprawiedliwości. Zamyka się w sobie i myśli, że od siebie daje tak dużo, a od innych dostaje tak mało. W zamian za woreczek monet przypada jedna książka. Jeśli chodzi o uczucia, sprawa ma się podobnie.

W ogóle tę zależność – poczucie, że tak jest – można przenieść na każdą dziedzinę życia. Wydaje nam się, że MY robimy wszystko, a INNI dają tak niewiele, tyle, co nic. Sądzę, że warto zatrzymać się w tym masochistycznym myśleniu i pomyśleć, że wszystko ma swoją wartość i cenę, a sumą małych gestów jest wielki dar. Wówczas okazuje się, że każdy z nas ma prawo być inny – ktoś zaofiaruje dwie garście zaoszczędzonych monet, a inny piękną książkę, która posłuży niejednemu pokoleniu.

Dawajcie od siebie tyle, ile możecie. I nie skupiajcie się na tym, żeby każdemu dać po równo, ale według indywidualnych potrzeb. Pamiętajcie, że wszystko ma swoją cenę. A tym, co najbardziej się opłaca, jest kupowanie bajek i gotowanie makaronu!

Ja wiem, powiecie: Znowu makaron! Ale nic Wam nie poradzę – pasta jest podstawą mojej diety. Tym razem gorąco zachęcam do wypróbowania wybornego bavette z buraczanym pesto, które ma piękny kolor i głęboki smak. Całość robi się stosunkowo szybko – pod warunkiem, że macie ugotowane buraki.

Rozwiązania są trzy:

– kupujecie ugotowane, zapakowane próżniowo buraczki (np. na Ryneczku Lidla);

– gotujecie dwa buraki w bulionie;

– pieczecie dwa buraczki w piekarniku (wcześniej owijacie je w folię) w 200°C (termoobieg).

Nastawcie wodę na makaron i ugotujcie porcję bavette na dwie osoby.

I teraz tak: do miski dobrego blendera wkładacie obrane i pokrojone buraczydła, dwa ząbki czosnku, 3 łyżki oliwy, 4 łyżki pestek słonecznika uprażonych na suchej patelni, łyżeczkę syropu balsamicznego z miodem (kupiłam w Biedronce), sól i pieprz, a także 30 g cheddara. Całość blendujecie na pastę (jest świetna również do kanapek!). W międzyczasie dojdzie makaron, wystarczy go odcedzić i połączyć całość.

Buraczane pesto jest pyszne. I zobaczcie – z kilku składników wychodzi jedno smaczne danie! Jak widać, zasada jest niezmienna – części składowe są niepozorne i nic nie znaczą w pojedynkę, ale mają wielką moc, kiedy się je połączy.

Łączcie więc na zdrowie,

M.

___

lista składników: 200 g bavette, 2 ugotowane buraki, 2 ząbki czosnku, 3 łyżki oliwy, 4 łyżki ziaren słonecznika uprażonych na suchej patelni, 30 g cheddara, sól i pieprz do smaku (nie żałujcie soli, ale zarazem zachowajcie umiar)

 

 

(Visited 149 times, 1 visits today)

10 myśli na temat “Buraczane pesto”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]