Makowiec z miłości
Lubię tworzyć wspomnienia, bo wyrosłam w domu pełnym miłości.
Moja mama zawsze była wróżką, która przekazywała życzenia świętemu Mikołajowi (dacie wiarę, że zawsze trafiała?), a mój tata malował w piwnicy orzechy na złoto, bo chciałam powiesić je na choince. Mama gotowała cuda wianki, a tata pewnego pięknego dnia po kolacji wigilijnej wniósł mój niezapomniany prezent gwiazdkowy – domek z klocków Lego. Mój mały wielki braciszek razem ze mną zawieszał drewniane figurki w najpiękniejszym kalendarzu adwentowym, jaki można sobie wyobrazić, a w dniu Wigilii (też razem ze mną) przebierał nóżkami z niecierpliwości.
Kilkanaście lat temu moi mądrzy rodzice nauczyli mnie, co jest w życiu najważniejsze. Dziś wiem, że w świętach nie do końca liczy się to, co stanie na stole, nie do końca liczy się aranżacja choinki ani wybrane z poświęceniem prezenty (kto kupował niespodzianki w centrum handlowym, ten wie, o czym mowa). I choć te wszystkie rzeczy są ważne, nie są najważniejsze. Bo po latach będzie się pamiętać uśmiech mamy, tatę wnoszącego prezenty do pokoju, uścisk rodziców podczas pasterki i drżenie serca w momencie składania życzeń. Podczas łamania opłatkiem do dziś płaczę jak bóbr – wzruszam się, że ich mam, a oni mają mnie. I cieszę się, że łączy nas tyle wspomnień, a kolejne będziemy tworzyć, tworzyć i tworzyć.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie kojarzyła świąt ze smakami. Przez kilka dni mogłabym odżywiać się maminą kapustą z grzybami ze skromnym dodatkiem maślanego puree. Uwielbiam gęsty grzybowy sos, aromatyczny barszcz i soczystą rybę (nie jem karpia, nie uznaję kupowania żywych stworzeń i chęci zaciukania ich w wannie). A potem to już tylko desery, za które w rodzinnym domu w pewnym stopniu odpowiadam osobiście.
Hitem każdej wigilii są cudowne makiełki na mięsistych bułkach z dobrej piekarni, do których dodaje się dobry, zmielony mak, miód, mleko i ulubione bakalie. Moim sekretnym składnikiem jest skórka otarta z cytryny, likier kokosowy i aromat waniliowy.
Poza tym święta nie mogłyby istnieć bez pierniczków (przygotowuję wpis na pierniczki last minute) oraz… makowca!
To właśnie on gra pierwsze skrzypce w tym wpisie. Długo nad nim pracowałam, wiele godzin przesiedziałam nad piekarnikiem, ale lata prób i błędów pozwoliły mi dopracować receptury do perfekcji. Mój makowiec smakuje wszystkim – jest lekki, nieprzesadnie słodki. Ciasto jest puszyste i dzięki prostemu trikowi wyrasta szybko, a masa wychodzi puszysta jak obłoczek. Ale! Przejdźmy do konkretów.
Na dwa podłużne makowce potrzebne jest ciasto z dwóch szklanek mąki pszennej, którą solę. Robię wgłębienie na 40 g drożdży, zsypuję je czterema łyżkami cukru z wanilią i zalewam 120 ml letniego mleka (nie wrzącego!). Dodaję 80 g rozpuszczonego masła, łyżkę spirytusu i żółtko. Całość wyrabiam i odstawiam do wyrośnięcia.
Zrobienie dobrego nadzienia makowego to kwestia sprawnego blendera, choć można też kupić mak zmielony (bardzo dobry jest w Lidlu). Odradzam wszelkie masy makowe i tym podobne wynalazki, bo w składzie można znaleźć cuda na kiju. Ja kupiłam 250 g suchego maku, zalałam go wrzątkiem i moczyłam tak całą noc (tak naprawdę wystarczy kilka godzin). Później przecedziłam, osuszyłam lekko na sicie i partiami mieliłam w moim nowym przyjacielu, to jest fantastycznym urządzeniu blendującym, które poradziło sobie ze wszystkim w parę chwil. Do zmielonego maku dodałam 50 g cukru i 50 g miodu nawłociowego (sprawdzi się każdy), garść namoczonej żurawiny i tyle samo namoczonych rodzynków (kupiłam sułtańskie i przekroiłam je na połówki). Wlałam do masy dwie łyżki nalewki kokosowej (może być spirytus) i łyżkę olejku migdałowego, a na koniec dodałam łyżeczkę cynamonu, starłam skórkę z cytryny i delikatnie wmieszałam pianę z sześciu ubitych białek.
Tym sposobem uzyskałam pyszną, lekką masę. Podczas kręcenia maku i łączenia świątecznych aromatów wyrosło też ciasto, które trzeba podzielić na dwie części. Każdą cząstkę przekładałam po kolei na podsypany mąką blat i wałkowałam w prostokąt. Na każdy płat nakładałam po równej części masy makowej, zostawiając fragment pustego ciasta od każdego brzegu. Wszystkie boki lekko założyłam i zawinęłam całość w rulon, zaczynając od szerszej strony. Wiem, że wszystko brzmi dość poważnie, ale jest naprawdę łatwe do zrobienia.
Przygotowałam dwa kawałki papieru do pieczenia – każdy w kształcie większego prostokąta. Teraz uwaga! Wzięłam pierwszy, rozwinęłam, przełożyłam na środek jeden makowiec – założyłam boki papieru tak, żeby zrobił się długi rulon, pozostawiając centymetr przerwy między ciastem a papierem. Boki złączyłam spinaczem. Czynność powtórzyłam z drugim makowczykiem.
To mój trik, dzięki któremu ciasto rośnie równo, ładnie i szybko. Wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 190°C (termoobieg) i piekłam pół godzinki, ciesząc się zapachem i świąteczną atmosferą.
To by było na tyle, jeśli chodzi o pieczenie. Po wyjęciu makowców odczekałam 15 minut i polukrowałam je mieszanką pudru i soku z cytryny – w proporcjach na tak zwane oko, czyli dodajemy tyle składników, żeby całość była gęsta i ładnie pokryła ciasto.
Makowce piekę raz w roku. To moje małe święto, mały rytuał – bo robię to z miłości. W tym roku nic się nie zmieni – przeniosę się na powrót do maminej kuchni, wymieszam składniki i poczuję, że życie ma sens. Czy jest coś bardziej magicznego niż kawałek świątecznego ciasta? No właśnie. Więc wiece, co macie robić!
____
lista składników
ciasto: 2 szklanki mąki pszennej, 120 ml mleka, 80 g masła, żółtko, 40 g drożdży, 4 łyżki cukru z wanilią, szczypta soli, łyżka spirytusu
mak: 250 g suchego maku (lub ok. 350 g maku zmielonego), 6 białek, po garści żurawiny i rodzynków, 2 łyżki likieru kokosowego, łyżeczka cynamonu, łyżka olejku migdałowego, skórka z cytryny, 50 g cukru, 50 g miodu nawłociowego (sprawdzi się każdy)
+ cukier puder i sok z cytryny na lukier
PS Ten wpis powstał z miłości do pieczenia i domów pełnych miłości. Dziękuję, mamo i tato!
Jola says:
❤❤❤❤❤
magda says:
<3
Matka testerka says:
Piękne macie podejście do świąt, do rodziny i wspomnień, które tworzymy. Sama też tak byłam wychowywana i staram się tego uczyć moje dzieci – święta to magiczny czas, to czas dla rodziny i małych przyjemności. Na makowca się chyba nigdy sama nie odważę, ale kto wie może za kilka lat 🙂
Vai Bewitched says:
Widać, że z uczuciem i miłością tworzony – piękne, pyszne ciasto! Moja mama byłaby wniebowzięta – ja natomiast za makowcem nie przepadam.
Daria z Polka surfuje says:
W tym roku obchodzę pierwsze Święta bez glutenu ze względów zdrowotnych. I na temacie ciast poległam 🙂 Skończy się na zakupie gotowych wypieków ze sprawdzonej piekarni.
M. says:
Kolejny wpis tworzony z miłości do innych i kolejne nie-zaskoczenie nad smakiem tego cuda <3
magda says:
<3
Olga says:
Tytuł bardzo chwytliwy 🙂
Grafy w Podróży says:
Rzeczywiście makowiec to ciasto magiczne, dla mnie też ma smak świąt. W ciągu roku raczej go nie pieczemy.
Pani Podróżnik says:
A u mnie święta zawsze były bez pierniczków, jednak makowiec był. Taki mokry I puszysty najlepszy!