Naleśniki w kropki

Ile było listów, które nigdy nie dotarły do adresatów?

A w nich – plany, obietnice, marzenia, pierwsze i ostatnie miłości, przyjaźnie i propozycje spotkań. Ważne słowa i nieistotne frazy bez pokrycia, piękne uczucia i żądze osiągnięcia materialnych korzyści.

Od dawna zastanawia mnie komunikacja, sposób wymiany informacji. Żyjemy w czasach, kiedy wysłanie komuś wiadomości trwa ułamek sekundy. Nie napomknę o bezlitosnych słownikach i wstrętnych, mikroskopijnych klawiaturach, które z „kołderki” robią „kelnerkę”. I nie, nie byłoby to nic takiego, gdyby treść wysłanej przez męża informacji nie oscylowała wokół „leżę pod kelnerką”. Ale to, jak wiadomo, szczegół.

Więc piszemy szybko, szybciej, najszybciej. I niestety – niedbale. Łączymy wyrazy byle jak, nie silimy się na ładne słowa. A co najgorsze – nie myślimy. Jedno kliknięcie – wyślij – i SMS ląduje u adresata, a nas nachodzi refleksja. Może trzeba było inaczej?

Będę wstrętna, jak wujek na imieninach zaciągnę nostalgicznie – kiedyś było inaczej. I rzeczywiście, bo wysłanie listu trwało nie parę sekund, ale parę dni – i to przy dobrych wiatrach i chęciach listonosza.

Wszystko trzeba było przemyśleć, poświęcić czas na wybór papeterii i napełnienie pióra. Najpierw pisało się na brudno, potem przepisywało na ładny arkusz – może krótkie psiknięcie perfumami – i hopla, do koperty. A z kopertą gnało się do punktu pocztowego i zaczynało się czekanie…

Myślę, że wyjmowanie listu z koperty było znacznie przyjemniejsze niż klikanie w ikonkę wiadomości na ekranie dotykowym. Czytanie dwóch stron zapisanych równym charakterem pisma też! Standardowy SMS ma 160 znaków, a w wersji z polskimi znakami – 140. To są, moi drodzy, dwa zdania – w porywach trzy. I to jest bardzo mało, tak sądzę. Ale to, co liczy się najbardziej, to jest to, że te słowa pisane ręcznie przy zmierzchu lampki można było przemyśleć. Składało się je z zastanowieniem, rozważnie przemyślając intencję i implikację.

Siedziałam z kawą w kąciku przy kaloryferze i dywagowałam o miłosnych wyznaniach, które nigdy nie trafiły do dam serca. O korespondencji wojennej, o wiadomościach z obozu, w których było wszystko wokół, a nic naprawdę – bo nie można było inaczej. Myślałam o przyjacielskich wymianach informacji z dwóch końców Polski i wreszcie o pocztówkach, które wysyłało się z gór czy znad morza, bo nie było jak zadzwonić.

Dobrodziejstwo czy przekleństwo? Nie jestem pewna. Wydaje mi się, że w czasach pisanych ręcznie listów słowa były szanowane. Dziś coraz częściej są wyświechtane, zużyte i niestety nie mają większego znaczenia.

Dlatego ja staram się dbać, żeby było inaczej. I jeśli podepczą mnie jak Rejtana przed pierwszym rozbiorem, to trudno. Trzeba mieć o co walczyć, żeby nie było obciachu!

***

A jeśli o wartości idzie, to mam coś dla wszystkich makowcożerców, którzy przebierają już nóżkami na myśl o świątecznych pysznościach. Proponuję Wam lekką alternatywę z nutą maku, a mianowicie – naleśniki w kropki, które wyglądają czadersko.

Są pyszne, nieprzesadnie słodkie, z wyczuwalną nutą makową. Idealnie pasują do wanilii, gruszek i bananów, ale można je pałaszować z pudrem i też będą sztosowe.

W dużej misce we flamingi wymieszałam rózgą szklankę mąki pszennej, szklankę mleka, szklankę wody gazowanej, dwa jajka, łyżkę cukru z wanilią i dwie łyżki maku (można wsypać go trochę mniej). Do tego szczypta soli i dwie łyżki oleju. I hopla, lecimy z tematem, czyli smażymy na rozgrzanej patelni.

Przy pierwszym placku zawsze wlewam trochę tłuszczu, a kolejne smażę bez dodatku oleju (tym bardziej, że wlewam trochę do ciasta). Smażenie naleśników to bardzo odstresowujące zajęcie – włącza się dobrą muzykę i wykonuje powtarzalne czynności. Bardzo mnie to uspokaja, ale wiadomo – jaram się kuchnią jak neonowa żarówka na dyskotece.

Tym razem zjadłam naleśniki z drobno pokrojonymi gruszkami i bananami, a następnego dnia z dżemem wiśniowym (te drugie nie doczekały się sesji fotograficznej). Były pyszne i lekkie, z jednej strony klasyczne, a z drugiej – nieoczywiste. Jeśli nigdy nie próbowaliście czegoś nonszalanckiego, macie idealną okazję, żeby zmienić coś w swoim życiu kulinarnym.

Więc polecam. Przedświątecznie i na kilkanaście dni przed makowcowym szaleństwem (dam Wam taki przepis na makowiec, że czapki z głów!). Naleśniki w kropki są tak dobre, że postanowiłam dzielić się dobrem z innymi. Napisałam do M. SMS – Mam naleśniki w kropki! A kiedy piknęła wiadomość, uświadomiłam sobie, że ta cała technologia nie jest taka zła, jeśli wykorzystuje się ją do pisania pełnych czułości zdań o jedzeniu.

Z buziakami,

M.

___

lista składników: szklanka mąki pszennej, szklanka mleka, szklanka wody gazowanej, 2 jajka, 2 łyżki oleju, 2 łyżki maku, 2 łyżki cukru z wanilią, szczypta soli, dodatki

 

(Visited 220 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]