Chwilo, trwaj

Siedzę na drewnianej podłodze, w tle Dawid. On śpiewa, ja milczę. Trzymam w dłoni filiżankę z czekoladą – ma chyba tryliard kalorii – i chłepczę ją jak kot mleko.

Jest dobrze, a ciepło przyjemnie rozchodzi się po ciele.

Muszę się pocieszyć. Dopadła mnie jesienna melancholia i znam powód mojej chwilowej rozpaczy. Smucę się z lekka, ponieważ czas nie jest moim sprzymierzeńcem. Dni mijają szybciej, niż powinny. Tyle rzeczy chciałabym zrobić, tyle planów zrealizować, tyle słów powiedzieć i tak dużo miejsc odwiedzić. Wiemy o tym wszyscy, ma tak każdy bez wyjątku – przechodzący ulicą facet w wełnianym płaszczu, Matylda z piosenki, mój ulubieniec siedzący przez komputerem i ja.

Tak jest, było i będzie. Czas to wielka zagadka. Kiedy jesteśmy szczęśliwi i zadowoleni, leci jak głupi. Minuty przewijają się dwa razy szybciej, godziny uciekają między palcami, a cały mechanizm jest żywcem wyjęty z Fausta. Krzyczymy ochoczo „trwaj, chwilo” – a ona mija, rozpływa się w nicości, przecieka przez sito wieczności.

Kiedy sekundy dłużą się w nieskończoność, kiedy siedzimy u dentysty, a on wwierca się w najczulsze nerwy, czas w zadziwiający sposób zwalnia. Wlecze się nieelegancko, rozciąga jak chińska guma w starych legginsach, które ktoś założył na zbyt dużą pupę.

I ten schemat trwa od dawien dawna, bez mała od lat tysiąca.

Czas codziennie wymierza siarczysty policzek nam, królom życia. Myślimy, że możemy wszystko, że nie ma rzeczy nie do zrobienia. A tymczasem – proszę bardzo – możemy się bardzo szybko przekonać, że może nie ma rzeczy nie do zrobienia, ale jest mnóstwo czasu do stracenia. Codziennie gubimy minuty na obrażanie się bez powodu, na przewijane na ekranie treści bez znaczenia, na słowa bez pokrycia i jedzenie, które smakuje jak posolony karton. Nie cofniemy się nigdy do chwil, które przepadły w wieczności. Nie odzyskamy ludzi, którym pozwoliliśmy odejść, nie dostaniemy szansy, żeby coś komuś dopowiedzieć, z czegoś zrezygnować, a komuś powiedzieć „tak”. Właśnie dlatego – a może przede wszystkim dlatego – powinniśmy szanować to, co dał nam los, i co my możemy mu dać.

To nie jest smutny wpis. Tak, smuciłam się z lekka, ale mi przeszło, bo czekolada na ciepło jest balsamem na duszę. Piszę te słowa, bo bardzo chcę pięknie żyć – wykorzystywać szanse, zawsze podejmować dobre decyzje i wysysać czas jak cytrynkę. Wydusić go do ostatniej kropelki, żeby za parę lat usiąść na podłodze, włączyć płytę Dawida i pomyśleć – „chwilo, trwaj!”.

To moje małe marzenie. A marzenia – jak wiadomo – są po to, aby je spełniać.

***

Nikogo nie oszukam – jest jesień, za oknem szaro, deszcz cicho obija się o szyby. Taki ponury czas to najlepszy moment na to, żeby zrobić sobie dobrze. To dzień zawijania w koc, dobrego jedzenia, oglądania seriali na Netflixie i czytania książek. Idealnym towarzystwem pod ten scenariusz jest pocieszający, rozgrzewający makaron, który smakuje wybornie. Jak bum cyk cyk.

To cudny przepis na winie, czyli co się nawinie, to na talerz! Na maśle podsmażyłam oddzielone liście brukselki (użyłam trzech małych kapustek, którym stopniowo nacinałam liście przy głąbie, obdzierając je z warstw). Dodałam do tego cztery suszone pomidory (używam suchych, suszonych pomidorów, które można kupić na bazarku w Lidlu) oraz poszatkowany w cieniutkie plasterki ząbek czosnku. Kiedy w kuchni uniósł się boski zapach, na patelnię dodałam garść czerwonych i żółtych pomidorków przekrojonych na ćwiartki, jeszcze odrobinę masła, a w końcu – dwie czubate łyżki kremowego śmietankowego serka (Philadelphia albo Almette). Trochę posoliłam i doprawiłam świeżo mielonym pieprzem. W tym czasie wrzuciłam na osolony wrzątek świeży makaron bucatini (z Lidla, można go znaleźć w ladach chłodniczych), który ugotował się bardzo szybko. Po odcedzeniu grubych nitek przełożyłam całość na patelnię i wymieszałam z pysznym sosem. Na koniec przełożyłam na talerz, starłam sporo cheddara i dodałam parę listków rukoli.

Nietrudno się domyślić, że to proste danie było nieziemsko pyszne. Umościłam się wygodnie, zjadłam sporą porcję i oddałam się rozkoszom czytelniczym. Taką jesień to ja rozumiem! Mam dla Was dobrą wiadomość – też możecie zmienić swoją rzeczywistość na piękniejszą. Wystarczą dobre chęci, resztki z lodówki i szczypta wiary w cud życia. A potem to już tylko przyjemności i chwila, która trwa. Najpierw naprawdę, a potem w pamięci…

M.

____

lista składników na jedną porcję: 125 g makaronu bucatini (świeży, jajeczny makaron z Lidla), 3 brukselki, 4 suszone pomidory (nie w zalewie, suszone!), garść czerwonych pomidorków koktajlowych, garść żółtych pomidorków koktajlowych, 2 łyżki gęstego, kremowego serka (Philadelphia, Almette), ząbek czosnku, kawałek sera cheddar, rukola do podania

 

(Visited 198 times, 1 visits today)

13 myśli na temat “Chwilo, trwaj”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]