Dyniowe pampuszki
Lubię chodzić na targ.
Wszyscy się gdzieś spieszą, a ja wolno spaceruję między kramikami, wlokąc nogę za nogą i przeglądając owoce. Później zerkam na warzywa, kontempluję widok sezonowych dobroci i sprawdzam, czy marchewki są wystarczająco mocno opiaszczone. Zasada jest prosta – im więcej piachu, tym bardziej wierzę, że są naturalne, zdrowe, hodowane z miłością, bez pestycydów i innych świństw.
Z targami to jest w ogóle arcyciekawa sprawa, bo to taki naturalny odmierzacz czasu. Wiem, że wiosną znajdę na placyku ulubione zielone szparagi, później truskawki, maliny, morele, letnie jabłka, a w końcu śliwki i rude kurki – wtedy będzie wiadomo, że jesień za pasem, a za parę miesięcy zacznę odliczanie od początku. Zimą na targ chodzę bardzo rzadko i nie o zimno idzie, ale o to, że straganiarze zwożą wszystko z giełdy, a za takie pyszności to ja serdecznie dziękuję.
Ten poniedziałek też spędziłam na pobliskim placu – to dobrodziejstwo mieć ryneczek pod nosem! Właśnie oglądałam z żądzą w oczach zielony cukrowy groszek, który był droższy od pieniędzy, kiedy zauważyłam JĄ.
Była niedbała, brudna, z pewnością stworzona od podstaw, nietknięta postępem cywilizacyjnym. Spytacie, cóż to za warzywo? Pomyślicie – ach, to pewnie antonówka! Szara reneta! Klasyczny klaps! Bo jeśli klaps, to tylko gruszkowy! Nie, powiem Wam! To była ONA!
TABLICZKA.
Patrzyłam ze zgrozą na skrzynkę pomidorów, a konkretnie na wetkniętą w warzywa ułożone w tejże skrzynce drewnianą plakietkę na drążku. Polowe pomidory.
Cóż, pomyślałam w końcu z rezygnacją. Skoro pomidory są polowe, to ogórki na pewno są z pola walki. Powiecie – hola, hola, przecież są polowe prace! Tak, ale warzywa – stety albo niestety – mogą być tylko polne. Jeśli coś jest związane z uprawą pól, może być polowe, polowe może być też łóżko, polowy może być lekarz (świadczący usługi na linii frontu).
Ot, taka ciekawostka. Kupiłam te polowe pomidory, stając się prawdopodobne jedyną na świecie właścicielką wojennych pomidorów.
Powiem Wam, że były smaczne. Mimo tej polowości.
***
A jeśli o działania na froncie idzie, chcę zauważyć, że mamy sezon na dynię, a to zobowiązuje do sporządzenia musu z dyni i popełnienia puszystych placków. Następnie należy je spożyć z konfiturą wiśniową i kontemplować urok egzystencji, nie myśląc o niczym, co może mieć związek z polem, frontem czy niewygodnym rozkładanym łóżkiem.
Kupiłam kawałek dyni, pokroiłam ją w bardzo duże kawałki i nie bawiłam się w obieranie jej ze skóry, bo podczas tej czynności można stracić palce, a opuszki tychże na pewno. Mam zdolności do autodestrukcji, więc unikam sytuacji, które mogą prowadzić do trwałego samookaleczenia.
Ułożyłam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia (skórą do dołu) i podpiekłam około 25 minut w 180°C (termoobieg). Kiedy cząstki były miękkie, co sprawdziłam widelcem, wyłączyłam piekarnik, odczekałam chwilę, wyjęłam blachę i bez problemu zdjęłam skórę, a samą dynię zblendowałam.
Mus przestudziłam (można go zawekować, zamrozić, etc.). Odmierzyłam 110 g musu i 110 g mąki pszennej, dodałam 40 g jogurtu naturalnego typu Skyr, 2 łyżki cukru z wanilią, łyżkę rozpuszczonego masła, łyżeczkę proszku do pieczenia, jajko i szczyptę soli. Całość wymieszałam trzepaczką – masa musi mieć konsystencję gęstej śmietany. W razie potrzeby zagęśćcie ją mąką lub rozrzedźcie musem czy jogurtem.
Placuszki smażyłam od razu na rozgrzanym oleju, po około 2 minuty z każdej strony. Posypałam je pudrem i zjadłam z konfiturą z wiśni.
Były pyszne. A z parapetu patrzyły na mnie polowe pomidory – i kiedy parsknęłam śmiechem, dookoła uniósł się imponujący obłok pudru z placków. I wtedy dopiero był poligon! Musiałam sprzątać!
Morał z tej historii jest prosty i każdemu znany – jeśli chcesz mieć spokój, zrezygnuj z pudru i użyj śmietany!
M.
____
lista składników: nieduży kawałek dyni (warto zrobić więcej musu i zostawić go na później – przyda się do ciasta, zupy, kluseczek) i 110 g musu z dyni; 110 g mąki pszennej; 40 g jogurtu naturalnego typu Skyr; 2 łyżki cukru z wanilią; łyżka rozpuszczonego masła; łyżeczka proszku do pieczenia; jajko i szczypta soli; konfitura wiśniowa lub inne słodziło, puder do posypania
Monika says:
mniami, a ja na diecie… 😀
M. says:
Chciałbym spróbować… ❤️
magda says:
Spróbujesz 😉
Aneta says:
Placuszki zapewne pychotka. Puder też nie raz zdarzyło mi się sprzątać. Bazary uwielbiam. Tutaj w Wietnamie często robię na nich zakupy z ogromną przyjemnością. 🙂
magda says:
Jak cudnie, z przyjemnością przeszłabym się po takim bazarku! 😉