Oda do szczęścia

Różne są metody radzenia sobie ze złym nastrojem.

Na przykład ostatnio – idę sobie ulicą, rynek coraz bliżej, mijam młodych ludzi (Boże, nazywam młodsze pokolenie „młodymi ludźmi”!). Dwa dziewczątka w sukieneczkach, kawaler na oko miły, ładny, przyjemny w obyciu, odziany w koszulę i wiązane buciki. Idą sobie grzecznie, równo, raźno, ramię w ramię, a ja uśmiecham się do nich, że tak ładnie to wygląda, że lato, że sobie lody jedzą i że taka piękna ta polska młodzież i aż serce rośnie.

I oto mijam ich, a grzeczny kawaler rzece dobitnie, nadziewając porcję lodów na patyczek – „wczoraj to na przykład miałem depresję, a dziś jestem szczęśliwy w ch*j!”.

Zmartwiałam. Gdybym jadła loda, wypadłby mi z ręki. A oni poszli, śmiejąc się z lekka, dziewczątka ubawione słowami wcale nie takiego grzecznego kawalera. Spojrzałam za nim z wyrzutem, a potem parsknęłam śmiechem i pomyślałam, że życie jest jednak cudowne z tymi wszystkimi niespodziankami. A tekst – było nie było – genialny!

Kawalerka zastosowała bowiem, drodzy moi, wysublimowany środek stylistyczny, który oddaje jej jakże skrajne uczucia. Od potężnej depresji do poczucia szczęścia – a wszystko za sprawą lodów! O świecie! O ironio! O mocy jedzenia!

Jeśli macie objawy depresji (albo nie macie), warto coś tym zrobić (albo zapobiec w razie czego potencjalnym początkom). Jak się okazuje, świetnie sprawdzą się lody, ale lody już umiecie zrobić, bo Wam powiedziałam, co i jak, więc polecam konkrecik, na ten przykład rybkę i awokado, a więc moją popisową pastę, co to pyszna jest jak sto dwa (powiedziałabym dobitniej, ale mama mi nie wybaczy – spytajcie kawalera!).

Moja grubo siekana pasta to pomysł wzięty od mamidła – często ją popełniam i konsumuję w okolicach drugiego śniadania. Jest zdrowa, pyszna, doskonale zbilansowana – lekka i pożywna, a więc idealna! Serdecznie Wam polecam, żebyście jej spróbowali – świetnie wygląda na tostach, pysznie smakuje, zawsze robi wrażenie na gościach. A do tego przyrządza się ją szybciej niż szybko – no po prostu sztos!

Posiekałam 150 g wędzonego łososia (drobniutko) i małą szalotkę. Awokado (pamiętajcie, że musi być dojrzałe i miękkie) przekroiłam, wyjęłam pestkę, wydrążyłam łyżką miąższ, skropiłam sokiem z cytryny i drobniutko posiekałam. Przełożyłam wszystko do ulubionej miski we flamingi, dodałam łyżkę musztardy francuskiej, posiekany świeży koperek, szczyptę czerwonej ostrej papryki w proszku i dużo świeżo zmielonego pieprzu, z solą trzeba uważać, ja na przykład jej nie dodawałam. I to właściwie tyle – najlepiej jeść od razu, bo awokado zmienia kolor, ale smak pozostanie bez zmian.

Więc kochani, zaśpiewajmy jedzeniową odę do szczęścia. I zawsze pamiętajcie – jak wczoraj mieliście depresję, to dobrze by było, gdybyście dziś byli szczęśliwi. Przez jedzenie. Bardzo bardzo.

Pięknie wysławiająca się,

M.

____

lista składników: 150 g wędzonego na zimno łososia, małe dojrzałe awokado, szalotka, łyżka musztardy francuskiej, szczypta ostrej papryki, dużo świeżo zmielonego pieprzu, koperek (pół małego pęczka)

 

(Visited 219 times, 1 visits today)

10 myśli na temat “Oda do szczęścia”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]