Szczęśliwa lemoniada

Macie czasami coś takiego, że błyska Wam w głowie i myślicie sobie – Boże, to już kiedyś było?

Ja tak mam. Czasami.

Słodko-gorzkie déjà vu.

Stałam właśnie na tarasie widokowym w Ogrodzie Pomarańczowym na skraju rzymskiego Zatybrza i uderzyła we mnie myśl, że już kiedyś to widziałam – tę piękną panoramę, skąpane w słońcu domki i kilkusetletnie zabytki. Później mimo gwaru zrobiło się cicho i mrużąc oczy z powodu słońca pomyślałam, że chyba wszyscy mamy w duszy piękne widoki, które czekają na to, by je zobaczyć.

Są schowane na dnie jestestwa i czekają na odsłonięcie, na swoje wielkie objawienie, na wymowne pięć minut. Czasami nie wiesz, że pragniesz widoku kwiatów, ale kiedy je zobaczysz, wzruszasz się – i tak było z moim Rzymem.

Bo Rzym był najpiękniejszą pocztówką z obrazkami, których się nie spodziewałam i o których zarazem marzyłam – wąskie uliczki, zieleń, zabawni kelnerzy, przepyszna pizza na cienkim spodzie i delikatny makaron homemade. Pokochałam Włochy, pochłonęłam Rzym na tyle, na ile mogłam – i zdobyłam kolejne widokówki do obrazu mojego świata. Nabrałam szerszej perspektywy, uświadomiłam sobie, jak piękny jest świat i jak mało widzimy na co dzień. Biegamy od sprawy do sprawy, od obowiązku do obowiązku i gdzieś po drodze ucieka nam życie, ucieka nam jego piękno. To słodko-gorzkie uczucie przypomina mi déjà vu. Jest cudowne i straszne zarazem, bo oto dźwigamy w garści dużo możliwości i tak bardzo zaprzepaszczamy je każdego dnia.

Między Panteonem a lodami przy fontannie di Trevi poczułam się jak mała mróweczka, a w samolocie po raz kolejny przekonałam się, jak wielkim cudem jest mały wielki człowiek – niezależnie od rasy, wieku, narodowości. Jest nas tak dużo, każdy ma swoje pragnienia, a suma tych wszystkich pragnień ogranicza się do prostej potrzeby bycia szczęśliwym. Tyle i aż tyle, to proste jak kolejka turystów przed Koloseum.

I tam we Włoszech na środku rozgrzanego placu po raz kolejny postanowiłam być szczęśliwa.

A po powrocie do Polski, zwalona z nóg kolejną falą upałów (wydawać by się mogło, że po włoskich duchotach nic mnie nie zdziwi, a tu szok), popełniłam przepyszną lemoniadę, którą i Wam polecam. Więc zaparzcie mocną filiżankę zielonej herbaty, wyciśnijcie sok z pomarańczy i cytryny i wymieszajcie dokładnie z sześcioma łyżkami brązowego cukru. Dolejcie przestudzoną herbatę, szklankę wody sodowej i dwie szklanki mineralnej – ewentualnie dodajcie coś do smaku (cukier, cytrusy). Schłodźcie porządnie w lodówce, podawajcie z plastrami cytryny, miętą i kruszonym lodem. Napój jest pyszny, orzeźwiający, idealny na gorące dni i wielkie myśli o pięknie świata…

Buziaki! Lecę pielęgnować plecy spalone od rzymskiego słońca,

M.

____

lista składników: saszetka mocnej herbaty liściastej (użyłam oryginalnej japońskiej sencha), sok z pomarańczy i cytryny, 6 łyżek brązowego cukru, szklanka wody sodowej, dwie szklanki wody mineralnej

(Visited 229 times, 1 visits today)

7 myśli na temat “Szczęśliwa lemoniada”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]