Lekkie eklerki Tomasza
Mam takiego znajomego, który miał świetny plan na życie.
Poukładał sobie wszystko jak w szwajcarskim zegarku. Więc najpierw studia, bo wiadomo, nauka najważniejsza, wiedza, dobre wykształcenie – bez tego ani rusz. Więc wybrał mój znajomy kierunek rokujący, jak oświadczył mi pięć lat temu przy niezłej herbacie U Przyjaciół.
– Taki, żebym nie miał później problemów z pracą.
Przemilczałam wtedy jego rewelacje, że rynek pracy, że wąska branża, że niezłe perspektywy. Zdziwiłam się tylko troszkę, bo całokształt rozmowy absolutnie nie pasował do Tomasza, ale cóż – przyjaciele nie są od tego, żeby się wymądrzać, ale żeby być – choć mają prawo mocno potrzasnąć, kiedy trzeba.
No i wybrał Tomasz kierunek, a ja niedługo później dowiedziałam się, że wujek trzyma dla niego posadę w urzędzie. Przemilczałam po raz drugi, bo jeszcze o takiej posadzie nie słyszałam, która czekałaby na młodego adepta sześćdziesiąt miesięcy.
Mijały dni, miesiące i lata, a my wiernie spotykaliśmy się na herbacie. Opowiadaliśmy sobie to i owo, ja z wypiekami na policzkach relacjonowałam przebieg zajęć z adiustacji tekstu i pokazywałam segregatory pełne opowiadań, na których ćwiczyłam znaki korektorskie. Tomasz mówił mało, za każdym razem coraz mniej. Kupił okulary zerówki, żeby wyglądać poważniej, a miejsce dżinsów zajęły spodnie w kant i sweterek z dekoltem w serek, z którego zawsze wystawał kołnierzyk koszuli. Kiedyś wyjaśnił mi ten fenomen („bo wiesz, tej koszuli pod spodem to zupełnie nie trzeba prasować”).
Tego dnia miętosił okulary, przecierał oczy i w końcu uświadomiłam sobie, że totalnie mnie nie słucha. Umilkłam.
– Poznałem kogoś…
– Świetnie! – wykrzyknęłam z werwą, niemal rozlewając herbatę. – Tomaszu, świetnie! Jak ma na imię wybranka?
– Iza – rzekł był ponuro.
– Aż bije od Ciebie radość – stwierdziłam z ironią, bo cała moja radość prysła razem z jego wisielczym humorem.
– To nie jest dobry czas – westchnął.
– Czyś Ty zwariował? Kiedy będzie dobry czas?
– Za dwa lata.
Był spokojny, ale bezwzględny ton tomaszowego głosu zmroził powietrze w kawiarni. Wtedy uświadomiłam sobie, że wymyślony przed laty plan na życie to nie przelewki – Tomasz naprawdę chciał wszystko poukładać. Studia, obrona, praca w urzędzie, która czekała już trzy lata. I później dziewczyna, ślub i dziecko. Samochód na raty, dom wybudują rodzice, zresztą po co się od nich wyprowadzać, chata wielka jak marzenie. No i raz w roku wakacje nad morzem.
– Tomasz… – powiedziałam cicho. Założył okulary, spojrzał na mnie z powagą. – Nie da się zaplanować życia. Możesz przejść się ulicą i cegła może spaść Ci na głowę, słuchaj…
– Przestań – przerwał mi krótko, dobitnie. Nigdy nie miałam mocnego głosu, którego nie da się stłamsić. – Spadnie, nie spadnie. Dyrdymały. Ty i te Twoje górnolotne wizje… Życie to nie bajka, to trzeba rozsądnie zaplanować. Iza jest fajna, ale co? Wszystko mam przestawić do góry nogami? W imię czego? Nie będzie mi się chciało uczyć, obrona się odwlecze, urząd szlag weźmie, ona zniknie, a ja zostanę z niczym. Pieprzyć to wszystko!
I poszedł.
Nigdy więcej o tym nie mówiliśmy, imię Izy nie padło już w naszych rozmowach. I Tomasz rzeczywiście skończył studia, obronił się w pierwszym terminie i był gotowy do realizacji dalszej części planu. Tylko okazało się, że niektórych rzeczy naprawdę nie da się przewidzieć – wujek Tomasza miał zawał i zmarł niespodziewanie, a wraz z nim posada w urzędzie rozpłynęła się niczym bańka mydlana. Tomasz wrócił do rodzinnej miejscowości i z braku laku podjął pracę w biurze podróży. Sfrustrowany, szukał pracy w zawodzie, ściskając w ręku dyplom potwierdzający kwalifikacje, które tak świetnie rokowały i miały zapewnić mu dobry byt. Rodzice zeswatali go z Anią, miłą sąsiadką, która była po prostu miła.
Powiecie, że historia jak żadna inna. Ale ja – ja jestem do głębi przejęta historią Tomasza. Nie mamy już takiego kontaktu, jak kiedyś, bo ja mam dość słuchania o planie i że powinien już… bo już czas… Tomasz ma do mnie uraz, bo po studiach, po których nikt nie spodziewał się niczego spektakularnego, szybko znalazłam dobrą pracę i jakoś sobie radzę.
Dużo jest na świecie Tomaszów i mam tego świadomość. Ale wiecie – pewnie wiecie – morał z tej historii jest oczywisty. Nigdy nie planujcie sobie życia. Dajcie się poprowadzić, po prostu rzućcie się w teraźniejszość, zawsze słuchajcie siebie i nigdy nie przegapiajcie szans, które mają na imię Iza.
***
Na osłodę dam Wam dzisiaj przepis na świetne eklerki z bitą śmietaną i malinami. Są pyszne i lekkie, idealnie wpisują się w formułę letniego deseru – są też malutkie, więc jeden ma niewiele kalorii i można sobie na niego pozwolić z czystym sumieniem.
Godzinę przed rozpoczęciem pracy zagotowałam w rondlu 65 g masła z połową szklanki wody, dodałam trochę cukru i szczyptę soli. Kiedy masło z wodą zaczęło się gotować, wsypałam na to pół szklanki mąki i mieszałam rózgą, aż powstało kleiste ciasto przypominające zasmażkę. Kiedy masa ostygła, wbiłam dwa jajka i utarłam, po czym przełożyłam do rękawa i wycisnęłam malutkie eklerki. Piekłam je w 200°C (termoobieg) 20 minut.
Kiedy przestygły, ubiłam 400 ml kremówki z łyżką pudru. Na koniec do masy wmieszałam dobrze rozpuszczoną żelatynę (zawsze rozpuszczam ją we wrzątku, mieszając, aż nie będzie grudek), uprzednio ją hartując, czyli dodając do niej trzy łyżki śmietanki z miski.
Masę śmietanową włożyłam na chwilę do lodówki, w tym czasie przekroiłam parę malin i poprzekrawałam eklery. Nadziałam je z pomocą rękawa i tylki, w środek wkładając cząstki malin. Nałożyłam wierzchnie części (też wycisnęłam na nie odrobinę śmietany od spodu). Gotowe eklery obficie popudrowałam i podałam do stołu, nie czekając ani chwili – bo wierzcie mi, że od niektórych rzeczy w życiu naprawdę nie trzeba się powstrzymywać.
M.
PS Tomasz nie jest Tomaszem, znajomy ma inną płeć i jest zlepkiem paru znajomych, ale na pewno gdzieś tam istnieje
____
lista składników na ciasto: 65 g masła, pół szklanki wody, pół szklanki mąki pszennej, szczypta soli, odrobina cukru, 2 jajka
masa: 400 ml śmietany 30%, łyżka pudru, czubata łyżeczka żelatyny rozpuszczona w odrobinie wrzątku
ponadto: 250 g malin, cukier puder do oprószenia
Grafy w podróży says:
Zjeść to cudo i nie zabrudzić buzi to jest sztuka. Anty mistrzem w tej konkurencji jest mój dwulatek. Krem jest wszędzie, maliny kuszą, ale dodanie ich skończy się prawdziwą katastrofa.
magda says:
To prawda! Eklery i ptysie jem zawsze w domu 🙂
Pracownia Pomocy Psychologicznej SALAMANDRA says:
Tak to jest, gdy próbuje się wszystko zaplanować. Życia nie da się tak ułożyć od linijki 🙂
Mamoholiczka says:
Eklerki wyglądają obłędnie! Jeżeli przepis sprawdzony, to chętnie go wypróbuję 🙂
magda says:
Oczywiście, że sprawdzony 😉
Beata Herbata says:
Wiesz, ja też miewam refleksje wynikające z takich historii. Bo ludzie dają sobie układać życie, a później są bardzo nieszczęśliwi bo tak naprawdę sami nie wiedzą czego chcą. Znam dużo w tym typie przypadków, o którym napisałaś, tyle że siedzą po tych urzędach, często umęczeni, niby szczęśliwi bo pewna posada załatwiona przez ojca czy tam inną ciotkę ale często zazdroszczą innym luzu i swobody wyborów. Nie ma co czekać na życie, nie ma co spełniać czyichś marzeń ale na pewno można skusić się na Twojego przepięknego eklerka. I może gdyby Tomasz go spróbował to by się odczarował 😉 pozdrawiam!
magda says:
Dzięki za ten komentarz, trafiłaś w samo sedno 😉
Bookendorfina Izabela Pycio says:
Życiu można wskazać właściwy kierunek, ale kolory sami musimy zamalować, popełniając błędy, ale i ucząc się na nich, tracąc szanse i je tworzyć. 🙂
Viola/ My British Journey says:
Lubię te Twoje opowieści z czymś pysznym w tle, dobra historia i jeszcze lepsze eklerki. Życie jest zbyt krótkie żeby wszystko odbywało się wg utartego schematu. Pozdrawiam 🙂
magda says:
Dziękuję 😉