Cielaczek w trzy minuty

Trzy dni.

W ciągu trzech dni przeszłam pełen serwis bogatych doświadczeń, które marzą się każdej młodej kobiecie. Najpierw byłam bananowa, potem przez kilkanaście godzin nosiłam blond, by zakończyć miedzianą rudością. Jeśli myślicie, że oszalałam, to muszę Was rozczarować – po prostu przyciągam nieprzewidziane sytuacje.

Siedziałam nad czwartą kawą i tekstem na temat układu zawieszenia pneumatycznego w Land Roverach (panowie, umiem z sensem wyjaśnić, jak działa układ pneumatyczny – myślę, że ta informacja zrobi korzystne wrażenie na niejednej randce), kiedy przyszła. Ona. Myśl, że latem dobrze byłoby ponosić lekki, kobiecy, jakże seksowny blond.

Wstałam, przywdziałam dżinsy i w poczuciu wzniosłości momentu pobiegłam do drogerii zakupić stosowne akcesoria. Pani poleciła mi rozjaśniacz świetnej marki X. Pani była nader przekonująca, ja dałam się złapać na tani marketing, nałożyłam wszystko na moje śliczne kosmyczki i po odczekaniu stosownych kilkunastu minut, zmyciu i wysuszeniu zamarłam przed lustrem.

Parsknęłam śmiechem. Ani lekki, ani kobiecy, ani seksowny, ani blond. Choć nie można powiedzieć – rozjaśniacz marki X jest bardzo skuteczny. Rzeczywiście rozjaśnił włosy – bardzo efektownie, a i efekt zaiste był piorunujący. Stała oto i patrzyła na mnie kobieta o podobnych rysach twarzy i bananowych włosach zwisających smętnie po bokach.

Zaklęłam więc szpetnie, wcisnęłam stary kapelusz z grantowego filcu (!) na moją osobistą tragedię życiową w kolorze bananowym i pognałam chyżo w stronę tej samej drogerii, mając nadzieję dorwać panią, która gorąco polecała mi cholerny rozjaśniacz. W tym momencie z nieba lunął deszcz – podkreślam: lunął – i zmokłam do ostatniej koronki, po czym z przemoczonym kapeluszem z filcu zadałam szyku w sklepie, wybierając farbę w wersji sprawdzonego truskawkowego blondu. Pani musiała zejść na drugą zmianę, bo jej nie było, co uchroniło ją od nieprzyjemności.

Zaopatrzona w drugą farbę, pobiegłam z kapeluszem ociekającym wodą i czym prędzej nałożyłam drugą wersję, ale nadal byłam dziwną blondynką. Nie miałam już czasu na przeżywanie tragedii i rzuciłam się na powrót w wir pracy. Następnego dnia pomyślałam o odcieniach rudości i miedzianych refleksach, więc poszłam po trzecią farbę.

Wyszedł niesamowicie rudy odcień rudości. Przyjęłam to z godnością i tęskniąc z lekka za poprzednią fryzurą, uświadomiłam sobie dwie bardzo ważne rzeczy. Number one – nigdy, nigdy więcej nie będzie kusił mnie mocny blond. Number two – wiele rzeczy w życiu wydaje się piękne i cudowne, a w zetknięciu z rzeczywistością sypie się jak domek z kart, ukazując nędzę i sromotę.

Tak minęły dwa dni. Trzeciego upiekłam sobie ciasto, żeby poprawić sobie humor – i tym razem byłam zadowolona, brzuszek zamruczał i nawet rudy kolor wydał mi się piękny. Opiszę Wam wszystko tak, jak jest, bez ściemniania – cielaczek jest pyszny, miękki i puszysty, delikatny i rozpływający się w ustach. Na dole ma aksamitne ciasto czekoladowe, mocno kakaowe, u góry – pyszne kleksy z sera. Chyba nie ma na świecie duszyczki, która nie lubiłaby ciasta czekoladowego z serem – zatem, do dzieła!

Rozbiłam sześć jaj, białka ubiłam z cukrem (240 g), żółtka rozbełtałam rózgą z olejem (160 ml) i wodą (160 ml), potem dodałam łyżeczkę proszku, przesianą mąkę (300 g) i trzy przesiane łyżki kakao (pamiętajcie, że słowo „kakao” jest nieodmiennie – „pani Nowak zrobiła trzy kubki kakao”). Na koniec wmieszałam ubite białka i wylałam ciasto na dużą blachę, albowiem zaiste azaliż wielki był mój smutek, więc i ciasto musiało być wielkie, co by zrobić mi dobrze.

Ser robi się szybciej niż szybko, bierzemy 600 gramów dobrej sera z wiaderka, dodajemy  esencję waniliową (łyżeczkę), paczkę budyniu waniliowego i ewentualnie słodzimy do smaku pudrem. Całość rozkładamy łyżką na cieście, cielaczka pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180°C (termooobieg) przez ok. 35 minut.

Cielaczek prawił mi humor. Jest szybki, pyszny, absolutnie cudowny. Koi nerwy, leczy smutki, przywraca odpowiedni balans – na świecie są rzeczy ważne i ważniejsze, a kolor włosów – jak widać – jest kwestią zmienną. Więc pamiętajcie – kiedy Wam w życiu nie wychodzi, róbcie sobie dobrze. Ciastem.

Ja wierzę w moc jedzenia, a Ty?

M

____

lista składników: 300 g mąki pszennej, łyżeczka proszku, 3 łyżki kakao dobrej jakości, 6 jaj, 160 ml wody mineralnej, 160 ml oleju rzepakowego, 240 g cukru, 600 g sera z wiaderka (sprawdźcie, czy w serze jest ser, czy inne cuda na kiju), opakowanie budyniu waniliowego, łyżeczka esencji waniliowej, cukier puder do smaku

(Visited 608 times, 1 visits today)

11 myśli na temat “Cielaczek w trzy minuty”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]