Lodowe Oreo pod znakiem ufności

Siadam z miseczką cudnie zmrożonych lodów na szerokim parapecie.

Biorę książkę, ale za chwilę ją odkładam i patrzę na poznańską ulicę.

Pusto.

Za chwilę coś przejedzie po kocich łbach i zrobi się ten szczególny rodzaj hałasu, który zdążyłam polubić. Łubudubudub i wiem, że jestem u siebie…  Tymczasem jest wieczór, bardzo wieczór, bo prawie noc – niebo atramentowe, światła w kamienicy naprzeciwko pogaszone, tylko inżynier nie śpi (jak zwykle). No i ja.

Inżynier mieszka na drugim piętrze, dokładnie vis-à-vis mojego balkonu. Siedzi biedny całymi popołudniami nad biurkiem i zakładam, że się uczy, bo co można robić nad biurkiem? Patrzymy czasami na siebie znad swoich robótek, on znad blatu, ja zza komputera, i spoglądamy z tym szczególnym rodzajem żałości, kiedy człek robi to, co kocha, ale ma dość.

Bywa.

Więc jest ciemny wieczór, a ja jem lody z kawałkami Oreo. Noc jest właściwie, już nawet inżynier idzie spać i tylko ja tkwię na posterunku, myśląc o baobabach z Małego Księcia, które codziennie trzeba było wyrywać, żeby korzenie zdradliwych drzew nie rozsadziły planety.

A ja – czy wyrywam codziennie zalążki zła z swojej duszy? Czy potrafię ochronić swoją dziecięcą duszę pełną ufności i szczerości przed destrukcyjnym wpływem współczesności? Czy zostało we mnie coś z dziewczynki, która potrafiła podejść do najmniej lubianego wujka z piątej wody po kisielu i wyznać z rozbrajającą szczerością, że go nie lubi i ma sobie pójść?

Ktoś pomyśli, że nie ma się czym chwalić – być może. Ale nie o grzeczność w życiu idzie, a szczerość i ufność, bo jeśli to pierwsze uzupełnimy o to drugie, to będzie pełen komplet i jedziemy z tym koksem. Szczerość jest podstawą wszystkiego – zaczynając od kłamstwa, sami skazujemy się na klęskę. Dzieci z natury rzeczy są ufne, a prawdę mówią prosto z mostu. I gdybyśmy potrafili tak przez całe życie, to świat byłby lepszy – nie byłoby oszustw, zdrad, niedotrzymanych obietnic i krótkiego na zawsze.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, lodów w miseczce nie ma i nie będzie… I kiedy patrzę w otchłań nocy, zaglądam w głąb swojej duszy. I proszę siebie, i zaklinam – bądź szczera, ufna, bądź dla siebie dobra… Tylko tyle – i aż tyle.

Kochani, życzę wszystkim dorosłym odwagi, którą mają dzieci. Bo tę szczerość i ufność trzeba oprzeć na odwadze – tylko dzięki niej można mówić prawdę bez względu na okoliczności. To nie jest łatwe, to jest cholernie trudne – ciężko zło nazwać złem, a dobro dobrem. Ciężko powiedzieć zakochanemu człowiekowi, że się go lubi, kiedy on… No właśnie. Ciężko powiedzieć spracowanej babci, że tak przesoliła zupę, że nawet z miłości nie da się przełknąć. I ciężko powiedzieć białemu, że jest białe, kiedy za wszelką cenę chce być czarne. Nie ma łatwo, życie nie jest proste, ale nie mamy wyjścia – trzeba je przeżyć mądrze, dobrze, wyssać jak cytrynkę, wyplewić z baobabów złych emocji. A ze złem walczyć trzeba, bo pewien mądry człek napisał kiedyś, że „zło nie tylko uderzy w prawy i lewy policzek, ale może i głowę razem z policzkami oderwać”. Nie wiem, jak Wy, ale ja chciałabym cieszyć się głową jak najdłużej…

Kocham księdza Twardowskiego. Mam nadzieję, że czuje to w tym swoim lepszym świecie.

***

Dobrym sposobem na walkę ze złem jest robienie sobie dobrze, a robienie sobie dobrze można zacząć od prostych poczynań kuchennych. Po parapetowej analizie z lodami postanowiłam podzielić się z Wami przepisem na lody z Oreo – pyszne, kremowe, niebiańsko aksamitne i zarazem wcale nie tak kaloryczne, jak można przypuszczać (kocham, absolutnie kocham odchudzać przepisy).

Powiem Wam więcej – ten przepis jest prosty jak budowa cepa. Pół puszki skondensowanego słodzonego mleka, 600 g jogurtu typu greckiego (musi być gęsty i mieć co najmniej 10% tłuszczu) oraz odrobina kokosowego likieru – tylko tyle i aż tyle pozwoli nam stworzyć wyborną bazę pod ciasteczka, które kochają w swej dziecięcej szczerości dziateczki. Ja wariuję z maszyną do lodów, ale dacie radę i bez maszyny. Dla zautomatyzowanych – masę wlewamy do schłodzonego pojemnika do lodów, kręcimy, posypujemy Oreo i zajadamy. W wersji dla niezautomatyzowanych masę ubijamy, przelewamy do pojemnika i wkładamy do zamrażarki, mieszając rózgą co pół godziny, żeby rozbić kryształki lodu.

Grunt, żeby na końcu dodać Oreo. I nie stracić żadnego policzka, zachować głowę, wyrwać zdradliwe korzenie baobabów i walić prawdę prosto z mostu.

Czego sobie i Wam życzę –

M.

___

lista składników: pół puszki skondensowanego słodzonego mleka, 600 g gęstego jogurtu naturalnego typu greckiego (10% tłuszczu), odrobina likieru kokosowego Malibu, 2 opakowania ciasteczek Oreo do podania

PS Jeśli lody ubite w maszynie będą mało sztywne, masę można przelać do zwykłego plastikowego pojemnika i chwilę podmrozić. Będą idealne!

(Visited 294 times, 1 visits today)

11 myśli na temat “Lodowe Oreo pod znakiem ufności”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]