Tarta dla strudzonych

Dwudziestego czwartego dnia maja Roku Pańskiego 2018 w późnych godzinach popołudniowych dreptałam dzielnie poznańską ulicą, dzierżąc w ramionach dwadzieścia litrów uniwersalnej ziemi ogrodowej.

Odziałam się stosownie do okazji. Biało-granatowa sukienka z marszczeniem na plecach i kołnierzykiem oraz delikatne, czerwone sandałki z koźlęcej skóry na małym kopytku dopełniały całości, zaś ja czułam się jak ciekawy okaz w ZOO, bowiem wszyscy na mnie patrzyli.

Nie wiem zupełnie, dlaczego.

Szłam dzielnie i czułam, jak twardnieją moje bicepsy. Szłam dzielnie, myśląc o tym, jak pięknie będzie wyglądał mój balkon, jak już tę ożeszjaniemogęaletojestciężkie ziemię wypieprzę do doniczek i posadzę, co trzeba. Szłam dzielnie, licząc kroki. Szłam dzielnie, kierując się zasadą, że im szybciej dotrę, tym szybciej poczuję ulgę.

Leciałam więc jak na skrzydłach, co musiało wyglądać jeszcze bardziej uroczo.

I rzeczywiście – jak to zwykle bywa w takich sytuacjach – w końcu dotarłam, wskoczyłam w dres, zasadziłam poziomki, fioletową bazylię, koperek, goździki, komarzycę, dalię, lawendę, azalię i małe petunie, które padły niedługo po posadzeniu, co mnie niemożebnie poirytowało. Bo jakże to tak – szukam jak wariatka doniczek po całym Poznaniu (szukam), niosę ziemię, żeby posadzić ukwiat (niosę), sadzę go z poświęceniem w pełnym słońcu (sadzę), a on bezczelnie zdycha w reprezentacyjnej donicy (ożył po podlaniu).

Kiedy dokonałam pionierskich czynności ogrodniczych oraz przymknęłam drzwi balkonu, wypiłam duszkiem dwie szklanki zimnej wody, wyczyściłam buciki z drobinek ziemi (jeśli ktoś wie, dlaczego w workach z ziemią są dziurki, proszę o pilny kontakt – NIE satysfakcjonują mnie teksty, że ziemia musi oddychać!) i wreszcie pomyślałam o kopytkach. Bucikach na kopytkach. Jestem autorką frazy „buciki na kopytkach” (prawa autorskie zostały zastrzeżone dwadzieścia lat temu). Jako niewinne dziecię pewnego dnia zapomniałam, jak mówi się na pantofelki, i nazwałam damskie obuwie bucikami na kopytkach. Mama prawie padła ze śmiechu, a kiedy się pozbierała, zapisała córkowy tekst w kajecie ze wspominkami i tym sposobem czytam sobie te zapiski jako dorosła kobieta i kwiczę ze śmiechu nad własną pomysłowością.

A później stwierdziłam, że muszę odzyskać siły po żmudnych staraniach balkonowych i odkroiłam sobie kawałek ciasta, który w swojej niewysłowionej mądrości upiekłam dzień wcześniej (organizm jednak jest bardzo mądry!). Och, już Wam pewnie chodzi po główkach pytanie, o jakimż to cieście mowa, i bardo słusznie, że tak sobie myślicie, bo to bardzo smaczne ciasto – krucha tarta na serku typu Philadelphia z kwaśnym rabarbarem i kruszonką. Polecam serdecznie, bardzo serdecznie polecam – najlepiej ze śmietaną, której nie miałam, i po którą nie chciało mi się iść (dwadzieścia litrów ziemi!).

Więc co do tarty, to tak – utarłam 150 g masła i 80 g cukru z jajkiem, dodałam do tego małe opakowanie serka typu Philadelphia, szczyptę soli i półtorej szklanki mąki z nadwyżką (jakieś 280-300 g). Dodałam trochę proszku do pieczenia i wyłożyłam ciastem wysmarowaną masłem formę do tarty. Wstawiłam śliczności do piekarnika nastawionego na 180°C i podpiekałam jakieś 15 minut. W tym czasie zagniotłam kruszonkę – 100 g mąki, 65 g masła i 50 g cukru – i pokroiłam rabarbar w paski. Wyjęłam szybko spód, włożyłam poparzony palec pod zimną wodę, wysypałam na ciasto rabarbar, zasypałam go cukrem kryształem (hojnie, ale z umiarem… jakkolwiek to brzmi) i posypałam kruszonką, a potem piekłam jakieś 20 minut – do suchego patyczka. Zamiast liczyć czas, czytałam książkę do pracy, ale musicie mi to wybaczyć – na pewno ogarniecie, co i jak, zerkając na tartę przez szybkę.

Polecam podawać ze śmietaną 12%. Ciasto jest pyszne, zwłaszcza na ciepło, a jak się je zje, będąc utrudzonym, wyczerpanym i z piaskiem za paznokciami, to już w ogóle smakuje obłędnie.

I kiedy jadłam, delektując się smakiem, pomyślałam, że to wielkie szczęście, że nie założyłam tego dnia białej koronkowej sukienki.

Ma się ten szósty zmysł!

Rabarbarowe enjoy,

M.

____

lista składników na spód: 150 g masła, 80 g cukru, jedno jajko, serek typu Philadelphia (małe opakowanie), szczypta soli, 280-300 g mąki pszennej, pół łyżeczki proszku do pieczenia

kruszonka: 100 g mąki pszennej, 65 g masła, 50 g cukru

5-6 łodyg rabarbaru + cukier kryształ do zasypania

(Visited 252 times, 1 visits today)

10 myśli na temat “Tarta dla strudzonych”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]