Prosty jabłecznik o smaku Krakowa

Leżałam nad krakowską Wisłą i leżałam, przeczesując palcami zieloniuchną trawę.

Było pięknie, cieplutko i tak jakoś kojąco. Ludzki gwar unosił się dookoła – to cichł, to znów przybierał na sile. Starałam się wyciszyć myśli w głowie, nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne i odetchnęłam pełną piersią. Szum rzecznych fal przebił standardowy gwar i osiągnęłam cel – wyłączyłam rozpraszające głosy, wsłuchując się w życie przyrody. Wiedziałam, że w torebeczce w koszyku czeka na mnie krakowski obwarzanek z sezamem, a w uroczej tytuszce kształtne makaroniki w rozbrajająco różowym kolorze. Musiałam pojechać do Krakowa, żeby odkryć nieziemski smak bezowych krążków przełożonych kremem o smaku czarnej porzeczki! W każdym razie miałam pod ręką drugie śniadanie, a ja po prostu lubię mieć w zanadrzu coś do jedzenia. I nie zgadniecie, kochani, o czym myślałam!

No dobrze, pewnie wiecie. O obiedzie… Wyobraźcie sobie miękkie, rozpływające się w ustach policzki wieprzowe duszone w białym winie na puree z wiórkami prawdziwego kokosa, a do tego najpyszniejszy sos we wszechświecie typu demi glace, jarmuż i cudownie pyszny burak. Pyszka nad pyszki!

Absolutnie uwielbiam celebrować chwile, a te majówkowe dni były doskonałą okazją, aby rozkoszować się życiem. Znacie lepszą okazję do radości? Wolne dni, ciepło rozłażące się po całym ciele, błogi czas dla samej siebie i ta rozkoszna świadomość, że nic nie muszę. Lubię czasami nic nie musieć – to bardzo ożywcze dla organizmu, a przede wszystkim dla psychiki. Lubię też myśleć o rzeczach, które uważam za ważne i na przykład myślałam sobie w tym krakowskim błogostanie o tym, jak pięknie jest żyć i robić to, co się kocha.

Nigdy nie wiemy nic na pewno i może na tym polega urok ziemskiego jestestwa, ale ludzie mają to do siebie, że lubią być pewni. Lubią wiedzieć. Lubią personalizować, oceniać ze swojego punktu widzenia i absolutnie nie potrafią pogodzić się z myślą, że kiedykolwiek mogliby się pomylić.

Bzdura!

Pomyłki są genialne, to jeden z głównych podpunktów mojej życiowej filozofii. Przede wszystkim nie uznaję słowa „pomyłka” – pomyłki nie istnieją. Wszystko dzieje się po coś i na coś, nikogo nie spotykamy przypadkowo. Wybieramy złą drogę, by trafić na dobrą, kupujemy coś niesmacznego, żeby cztery dni później zachwycić się czymś genialnie pysznym. Wybieramy gorzej, żeby potem było lepiej, dodajemy soli, żeby podkręcić słodycz.

Nie ma dwóch jednakowych spojrzeń, nie ma złych decyzji, nic dwa razy się nie zdarza i dlatego z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny… Dźwięczała mi w głowie Szymborska, pasikonik skakał beztrosko przy prawej łydce, a ja westchnęłam z lenistwa i błogości. Wiecie, że Kraków pachnie radością?

Tę radość czułam nawet w prawej dziurce od nosa. I kiedy uśmiechałam się do samej siebie, do środka i na zewnątrz, uświadomiłam sobie, że to, co nas spotyka i absolutnie wszyscy ludzie, którzy stają na naszej drodze, kształtują to, jakimi jesteśmy i jakimi powoli się stajemy. I zanim zacznę pleść farmazony jak kołcz, powiem Wam jeszcze jedno – żyjcie tak, żeby nigdy niczego nie żałować. Popełniajcie błędy, które tak naprawdę nie są błędami. Zamieniajcie zdarzenia w doświadczenia i kochajcie do utraty tchu, a kiedy trzeba, walczcie o uczucia, żeby nie zszarzały pośród codzienności. Rzucajcie się w życie i żyjcie, nie mówcie, ale wcielajcie pomysły w rzeczywistość. Każdemu życzę radości i pewności, że jest w najodpowiedniejszym momencie życia – to najlepsza pewność, jaką można sobie wyobrazić.

Kraków… zjadłam go z wielu stron, ale wrócę, żeby to i owo dojeść. Wejdę w konszachty z pewnym kucharzem i przekonam go, żeby zrobił mi jeszcze raz obiecane tosty francuskie z bitą śmietaną, a potem usiądę przy stoliku z widokiem na synagogę gdzieś na Kazimierzu i uśmiechnę się tak, jak uśmiechają się szczęśliwi ludzie.

Szczęśliwi ludzie jedzą dobre rzeczy, bo lepiej jeść niż nie jeść i pić kawę niż nie (widziałam taki napis w kawiarni, cudo!). I kiedy wracają z cudownych wakacji pod znakiem smoka wawelskiego, pieką prosty biszkopt z jabłkami, żeby powrót do rzeczywistości był mniej bolesny.

Jak popełnić ten najprostszy na świecie jabłecznik? Wystarczy ubić pianę z sześciu białek i dodać do niej szklankę cukru. Potem wkręcić żółtka, odrobinę esencji waniliowej i przesiać czubatą szklankę mąki pszennej z odrobiną proszku do pieczenia. Na koniec wylać masę na tortownicę wyłożoną papierem do pieczenia, obrać cztery pyszne jabłka, pokroić je w ósemki, poukładać na górze, posypać obficie cynamonem i cukrem z wanilią, a na koniec upiec w 180°C (termoobieg). To ciasto potrzebuje około czterdziestu minut w cieple, ale jego stan warto sprawdzić drewnianym patyczkiem, żeby się niepotrzebnie nie rozczarować.

Upieczcie ten jabłecznik, jeśli tak jak ja czasami potrzebujecie odrobiny prostoty. Dobrze jest podróżować, ale też dobrze wracać do domu – a kiedy się wraca, to warto wracać smacznie, na przykład z takim ciastem, co to lubi ciepło!

Buziaczki krakowsko-poznańskie,

M.

_____

lista składników: 6 jaj, szklanka cukru, esencja waniliowa, cukier z wanilią, czubata szklanka mąki pszennej, odrobina proszku do pieczenia, 4 średniej wielkości jabłka, cynamon (łyżka, a właściwie tyle, ile kto lubi)

(Visited 331 times, 1 visits today)

14 myśli na temat “Prosty jabłecznik o smaku Krakowa”

Skomentuj magda Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]