Jedna dobra rzecz – brownie
Szczęśliwi ludzie piją kawę i czytają książki.
Zdradzę Wam pewien sekret… piję kawę i czytam książki. Czytam wszędzie.
W domu, w pociągu, w poczekalni u dentysty, w tramwaju… Jestem nieuleczalną książkoholiczką i już dawno przestałam z tym walczyć. Moje półki uginają się pod ciężarem potężnych tomiszczy i małych zbiorów poezji. Nigdy tego nie sprawdziłam, ale w głębi duszy jestem przekonana, że należę do niewielkiego grona Polaków, którzy mają w księgozbiorze ponad pięćset pozycji (według poważnych badań poważnych naukowców tylko trzy procent krajan ma w domowym zaciszu tyle woluminów). Doszło do tego, że czytanie stało się moją pracą, ale o tym opowiem przy okazji. Tymczasem przyznam, że w życiu zdarzają się szczęśliwe chwile, a nawet bardzo. I takim szczęśliwym zbiegiem okoliczności dostałam ostatnio piękny prezent – jednym z najpiękniejszych prezentów na świecie jest książka i taka miła rzecz mi się trafiła, że dostałam właśnie książkę.
Jakoś tak było, że ciągle miałam coś na głowie, więc mój prezent czekał między tym, co do pracy, między Miłoszewskim i Kunderą. Ale w końcu ogarnęłam się, zaparzyłam dzbanek zielonej herbaty i usiadłam na łóżku z Historią Adeli. I przepadłam niemal od razu, przepadłam już wtedy, kiedy bohaterka z jedną walizką przyjechała do Wrocławia, opuściwszy słoneczne Włochy. Kiedy pozbywała się swojego długiego warkocza i dużo później, kiedy ze złamaną na pół filiżanką sklejała swoje złamane na pół serce. Śmiałam się i wzruszałam, ale przede wszystkim zachwycałam się fenomenalnym połączeniem mądrości życiowej i dystansu do wielkich spraw, które tak naprawdę bywają proste jak świński ogon. Czułam i do teraz czuję jakąś fascynującą łączność z Adelą – łapię się na tym, że myślę jak ona albo raczej czytając, uświadamiałam sobie, że ona myśli tak, jak ja.
Historia Adeli jest doskonała. Trafiłam na nią w dobrym momencie, bo po raz kolejny uświadomiłam sobie, że w życiu nie chodzi o wielkie rzeczy, ale o to, by nie siedzieć z założonymi rękami, by próbować zrobić cokolwiek. Jakże często o tym zapominamy! Nie da się przeżyć życia na złotą rybkę… Nikt z nas nie ma trzech życzeń do wykorzystania. Choćbyśmy nie wiem jak tego chcieli, świat nie działa tak, że my o coś prosimy, a ktoś nam te prośby od ręki spełnia. Tak się nie da. Wychodzę z tego samego założenia, co Adela. I właśnie dlatego bardzo nie lubię, kiedy ktoś narzeka, ale nic z tego narzekania nie wynika – jeśli brakuje ci przestrzeni, wyjdź do ludzi. Jeśli ktoś cię męczy, zerwij z nim kontakt. Jeśli lubisz paprykę, jedz ją bez umiaru. Wyobraźcie sobie, że ktoś umartwia się celowo i zamiast ulubionej czekolady wsuwa suszone morele. I narzeka. Rozumiecie? Szczęście zależy tylko od nas i jeśli czegoś naprawdę pragniesz, to nie ma rzeczy, która może cię powstrzymać przed realizacją tego pragnienia. Jesteś panem swojego losu. Właśnie ty możesz wszystko, więc żyj z całych sił, bądź szczęśliwa i otaczaj się ludźmi, którzy chcą przy Tobie być, ale nie muszą – nauczył mnie tego mój największy życiowy autorytet (pozdrawiam mamę).
Adela uczy się tego przez czterysta stron książki, która według mnie i tak jest za krótka. Ona odkrywa się na nowo, a ja w miarę czytania odkrywałam, że w życiu naprawdę chodzi o jedną dobrą rzecz, a my nie mamy i nie możemy mieć wpływu na wszystkie nieszczęścia świata. Jestem za to nasze odkrywanie bardzo wdzięczna. W międzyczasie wdychałam zapach limonek, które unosiły się nad Historią, kiedy Adela wspominała włoską Sperlongę. A kiedy bohaterka niejednokrotnie piekła swoje popisowe brownie, nie było innej możliwości… Ja też piekłam swoje ulubione, mokre od czekolady ciasto. Ona karmiła Daniela, ja karmiłam gości i siebie. Należę do osób, które czytają zmysłami i zupełnie jak Adela umilam sobie egzystencję w nieskomplikowany sposób. Bo przecież czasem niewiele trzeba, żeby poczuć się na swoim miejscu…
Do tego czucia naprawdę wystarczy jedna dobra rzecz. Ja i Adela mamy na to sposób… Wystarczy rozpuścić w rondlu 200 g ciemnej czekolady (dwie tabliczki, co by nie było mało kalorii), 360 g cukru (raz się żyje) i 250 g masła. Kiedy czekolada powoli się upłynnia, warto przesiać 65 g mąki i 80 g dobrej jakości kakao z łyżeczką proszku. Na koniec do suchych składników wbija się cztery jajka i miesza całość z czekoladowo-maślaną emulsją, a później piecze 20 minut w 180°C (termoobieg). Pod żadnym pozorem nie trzymajcie brownie dłużej w piekarniku, bo nie wyjdzie Wam brownie, tylko suchawe czekoladowe ciasto, a to nie o to chodzi, żeby w suche ciasto wkładać tyle czekolady i masła. Ja uwielbiam delektować się smakiem brownie w towarzystwie kwaśnej śmietany i cierpkich malin, ale możecie je zjeść jak chcecie. To jeden z najmilszych i najmniej skomplikowanych sposobów umilania sobie egzystencji. Rozkosznie czekoladowy sposób, z chrupiącą warstwą u góry i mokrym środkiem, który pozwala mruczeć z radości.
W Historii Adeli nie brakuje miłości i ludzi, którzy swoje historie ciągną przez całe życie. To tylko jeszcze bardziej uświadamia mi, jak wiele zależy od nas – dlatego warto żyć z całych sił, warto być szczęśliwym. Warto wdychać zapach limonek, odkrywać siebie, warto piec czekoladowe brownie i warto postawić na jedną dobrą rzecz. Tylko tyle – i aż tyle.
M.
_____
lista składników na brownie: 250 g masła, 200 g ciemnej czekolady 70%, 360 g cukru, 65 g mąki pszennej, 80 g gorzkiego kakao, łyżeczka proszku do pieczenia, 4 jajka
do podania: kwaśna śmietana, maliny
Jola says:
Szkoda, że Twój blog nie jest taką ciasteczkową drukarką 3D.
Wcisnęłabym w tym momencie guziczek: czekoladowe brownie i za minut kilka delektowałabym się tym czekoladowym cudem?
magda says:
To jest myśl! 🙂
Beata Herbata says:
Ależ apetyczne ciacho!!! Zwariować można 😀
magda says:
Trzeba je upiec ^^
Beata Herbata says:
Przepis rzeczywiście wydaje się prosty i chyba się pokuszę o taki jesienny pocieszacz 🙂 wygląda super! A uzależnienie od książek jest bardzo przyjemne 🙂