Cukiniowe love pełne szacunku

Nie znoszę spóźnień, brzydzę się nimi strasznie i jeśli mówię, że strasznie, to wiem, co mówię.

Przypuszczam, że byłabym w stanie wybaczyć zbyt wiele, ale spóźnienia to minus milion do ogólnego rozrachunku. Oczywiście, są sytuacje wyjątkowe, ale nie oszukujmy się – kiedy ktoś wybiega na ostatnią chwilę albo zbyt nonszalancko podchodzi do umówionego spotkania, budzą się we mnie instynkty mordercze.

Punktualność to dla mnie szacunek – szacunek dla swojego czasu, szacunek dla drugiego człowieka. To mała rzecz, która mówi o czymś wielkim – o umiejętności dotrzymywania słowa, o odpowiedzialności i prawdomówności. O tym, że skoro nie nawalę tutaj, to nie nawalę w niczym innym. Znałam kiedyś kogoś, kto potrafił zatelefonować pięć minut po umówionej kawie i spytać z rozbrajającą szczerością, czy jestem już gotowa – wierzcie mi, że byłam wściekła. I to jak!

Wiem, kiedy zaczęłam cenić punktualność. To historia z wczesnego dzieciństwa. Byłam mała, a kiedy byłam mała, to byłam jeszcze bardziej energiczna. Poleciałam na boisko i miałam być o siódmej w domu, ale straciłam poczucie czasu, poszłam do koleżanki pograć w monopol i czterdzieści minut za późno uświadomiłam sobie, że jestem spóźniona i będzie draka. Wybiegłam jak stałam i rzeczywiście, zaniepokojeni rodzice szukali mnie gorączkowo po całym podwórku. Nie byli szczęśliwi, a ja do dziś pamiętam pełen miłości wyrzut w oczach mamy.

Nauczyłam się wtedy dwóch rzeczy – punktualności i odpowiedzialności, choć w gruncie rzeczy chodzi o to samo. Punktualność to w dużej mierze odpowiedzialność. Bo im jestem starsza, tym bardziej uważam, że najpiękniejszą rzeczą, jaką człowiek może dać drugiemu człowiekowi, jest odpowiedzialność za swoje słowa. Obojętnie, czy podejmuje się opieki nam małym, uroczym pieskiem, który będzie gryzł meble i sikał w nieodpowiednich miejscach, czy mówi, że ślubuje sobie miłość albo wpadnie o dwunastej z drożdżówkami. Słowa mają moc i trzeba używać ich rozważnie – nie obiecywać, kiedy nie wiadomo, czy będzie można dotrzymać obietnicy. Nie mówić o przyszłości, kiedy nawet teraźniejszość jest niepewna. Nie myśleć o niedzieli, ale o każdym piątku życia, który jest potrzebny jak szczypta soli w słodkim cieście.

Jeśli ktoś napomknie o sprawach małej wagi, to będzie miał odrobinę racji. Bo może być tak, że się człowiek rozchoruje, że coś wypadnie, że tramwaj wypadnie z szyn. Ale wtedy są telefony, wtedy jest się wytłumaczonym przez okoliczności i przez to, że zawaliło się nieumyślnie, że to przez bezlitosne sploty wydarzeń, na które nie mamy wpływu. Pamiętajcie, kochani, że jeśli po prostu dajecie plamę za plamą, to znaczy, że Wam nie zależy i czas dorosnąć.

Każdego dnia staram się okazywać szacunek innym i sama oczekuję tego samego. A że wszystko w moim życiu zaczyna się i sprowadza do kuchni, szanuję również czas, który poświęcam na pieczenie i gotowanie. Często wymyślam przepisy, które można zrealizować w międzyczasie i dzisiaj będzie właśnie taki przepis, a mianowicie pęczotto z cukinią, ricottą i jajkiem w koszulce.

Tu nie trzeba wiele, praktycznie nic. Wystarczy pokroić szalotkę i podsmażyć ją na dwóch łyżkach masła, dodając oczywiście sól i świeżo mielony pieprz. Do zeszklonej cebulki dodaję szklankę kaszy pęczak i chwilę ją podsmażam. Po chwili dolewam jedną trzecią szklanki wytrawnego białego wina i czekam, aż alkohol odparuje. W międzyczasie myję średnią cukinię i ścieram ją na tarce na dużych oczkach. Kiedy wino się zredukuje, zalewam kaszę bulionem – na początek jedną szklanką (możecie wykorzystać domowy bulion, kostkę rosołową lub bulion sklepowy, jak kto woli). Przykrywam garnek i kiedy kasza pęcznieje jak na pęczak przystało, gotuję jajko w koszulce (odsyłam Was do pierwszego przepisu na Bułkach). Kiedy kasza zacznie robić się miękka, dodaję startą cukinię i cztery łyżki ricotty (preferuję kremową ricottę z Lidla, jest świetna). Jeśli trzeba, dolewam trochę bulionu i za chwilę obiad powinien być gotowy.

Wystarczy wyłożyć nasz szanowny „dań” na piękny talerz i ciapnąć na środek jajko. Jak dodacie koperek, to wyjdzie ładne zdjęcie. A jak uszanujecie swój czas w kuchni, to zrobicie ten pyszny obiad w dwadzieścia pięć minut (góra!).

Nie myślcie sobie, że jestem twarda jak kamień i bezwzględna – toleruję spóźnienia do czterech minut. Ewentualnie. I wysłuchuję tłumaczeń… ale też ewentualnie (żarcik).

M.

______

lista składników: szklanka kaszy pęczak, bulion (jakieś 400 ml, ale może być potrzebne więcej), szalotka, 1/3 szklanki białego wina wytrawnego, średnia cukinia, 4 łyżki kremowej ricotty, jajko, sól, pieprz, ewentualnie koperek do dekoracji

 

 

 

(Visited 130 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]