Mistrzowskie ciasteczka z sercem
Kocham Mistrza i Małgorzatę.
I choć znam kogoś, kto w dwóch zdaniach sprowadził na ziemię moją ukochaną historię miłosną (to jest nierealne, Madziu), wierzę w to, że taka miłość jest możliwa, że można zatonąć w drugiej osobie w całości w ułamku sekund.
Wyszła tego dnia z bukietem żółtych kwiatów właśnie po to, bym ją wreszcie odnalazł – czyż to nie brzmi cudownie? Ona wyszła, żeby On ją spotkał. I choć oboje nie mieli o tym bladego pojęcia, przez pozostałą część życia byli przekonani o tym, że tak musiało być, że nie mogło być inaczej, że to był ich dzień. Oprócz Bułhakowa kocham też Jeremiego Przyborę, a z Przybory lubię cytat o nieprzypadkowości przypadków… Tańczyłem z paroma dziewczynami przypadkowymi, a potem z Tobą, i przypadkowość skończyła się, bo przecież my byliśmy tamtej nocy umówieni od lat.
Mistrz i Małgorzata też byli umówieni.
I właśnie dlatego rzucili się w siebie, a nie na siebie. Rzucili się w siebie, żeby się poznać, przeniknąć, zżyć się, a później do utraty tchu trwać w drugim człowieku. To ta wyjątkowa miłość, która nie potrzebuje wielkich słów i patetycznych gestów. To ta miłość, która bez słowa uśmiecha się do siebie, trzyma mocno za rękę i po prostu idzie przez życie… To ta miłość, co to ludzie na siebie patrzą i po prostu wiedzą – wiedzą, że oto spotkali człowieka, na którego czekali. Że spotkali miłość, przed którą były zapowiedzi, a po niej nie będzie nic, tylko te marne podróbki, że tak sparafrazuję Miłoszewskiego.
I choć będą ludzie, którzy nigdy w to nie uwierzą, ja będę wierzyć w to, że zdarzają się Małgorzaty, które wychodzą z bukietem żółtych kwiatów, żeby spotkać swoich Mistrzów. Znam przynajmniej jedną Małgorzatę i jednego Mistrza, którzy od dwudziestu pięciu lat patrzą na siebie i wiedzą…
Więc warto, warto wierzyć. I warto, warto wychodzić z domu z żółtymi kwiatami – to doskonała rada dla wszystkich panien spragnionych męskiego towarzystwa.
Pamiętam, że Małgorzata codziennie przychodziła do Mistrza i przygotowywała mu śniadanie, które zjadali następnie przy nakrytym owalnym stole w pierwszym pokoju (zawsze, absolutnie zawsze zwracałam uwagę na „smaczne” fragmenty w książkach – z nostalgią wspominam ślazowe cukierki z Bullerbyn i wafle z Lotty z ulicy Awanturników). A co do śniadania, to myślę, że po takim śniadaniu w mistrzowskim towarzystwie warto przekąsić coś słodkiego, na przykład ciastko maślane, które wedle uznania można przełożyć frużeliną wiśniową i oblać białą czekoladą. W pełnym komplecie smakowym zrobi nam się wariacja na temat magdalenki, a do magdalenek mam szczególny sentyment i nie pytajcie, dlaczego (zagadka dla bardzo inteligentnych).
To mój ulubiony przepis na maślane ciasteczka – są kruche, a jednocześnie miękkie, bajecznie pachną masłem i skórką z cytryny, a wszyscy, którzy ich próbują, przymykają oczy z zachwytu i plując okruszkami zapewniają, że mmm, mmm, pyszne!
Więc tak – przesiewam 300 g mąki pszennej (znacie już mój ulubiony typ – 405), solę ją i dodaję 150 g cukru pudru, dzięki któremu ciasteczka będą mięciutkie. Dodaję trzy ugotowane żółtka i jedno surowe (białko zostawiam do posmarowania ciasteczek). Ścieram skórkę z cytryny, wyciskam sok i dodaję 150 g zimnego masła. Wszystko wyrabiam w malakserze albo własnoręcznie, używając jedynie palców – kiedy ciasto ogrzeje się wnętrzem dłoni, będzie klops i ciastka będą twarde.
Kiedy ciasto się połączy, formuję kulkę i dzielę ją na cztery części. Następnie wałkuję i wykrawam ciasteczka. Jeśli chodzi o kształt, ja najczęściej wybieram serduszka, ale jeśli chcecie zrobić uśmiechy, to wykorzystajcie do wykrawania szklankę. W przypadku uśmiechów musicie podzielić okrągłe ciasteczka na dwie części i jedną pozostawić bez zmian, a w drugiej powycinać oczy i buzie, to nic trudnego – pomóżcie sobie nożem, można też zrobić specjalny szablon z kartonu, żeby wszystkie ciasteczka były równe. Układam ciacha na blaszce wyłożonej papierem, smaruję uśmiechy lub serduszka roztrzepanym białkiem (serduszka sypię grubym cukrem kryształem, jeśli nie mam zamiaru ich przekładać) i piekę 12 minut w 180°C (termoobieg). Zawsze ich pilnuję, klęcząc przed piekarnikiem, bo maślane ciastka bywają złośliwe i brązowieją w ułamkach sekund.
No i to tyle – jeśli wybraliście wersję z sercami i kryształem, po wyjęciu z piekarnika zalecam oparzyć sobie palce i rzucić się na ciacha jak dzik w żołędzie. Smakują wybornie ze szklanką mleka i jak się do nich usiądzie, to można się objeść po kokardę i wciąż będzie się czuło niedosyt. A jeśli zrobiliście uśmiechy i chcecie je przełożyć, podgrzejcie w rondelku dżem wiśniowy i dodajcie do niego dwie łyżeczki żelatyny dokładnie rozmieszane w odrobinie wody. Wszystko się najpierw zagotuje, z potem zacznie gęstnieć. I kiedy tak się stanie, przełóżcie masę na połowę ciasteczek-podstaw, pamiętajcie jednak, żeby chwilę odczekać, bo jeśli frużelina będzie gorąca, to ja nie odpowiadam za niepowodzenie przedsięwzięcia (serio!). Na to szybciutko nałóżcie połowę ciach z oczami i uśmiechami i oblejcie białą czekoladą rozpuszczoną w kąpieli wodnej.
Tak powstają cukiernicze cuda! Uwielbiam obie wersje ciastek maślanych – tę kryształową i tę magdalenkową. I sądzę, że Mistrz i Małgorzata z pewnością coś tam skubali potajemnie po śniadaniu, bo to mistrzowski sposób na osiągnięcie pełni szczęścia, a Bułhakow taktownie to przemilczał, żeby nie robić apetytu czytelnikom!
Wielbicielka żółtych bukiecików, M.
______
lista składników na ciasto podstawowe: 300 g mąki pszennej (typ 405 lub 450), szczypta soli, 150 g cukru pudru, 3 ugotowane żółtka, jedno surowe żółtko + białko do posmarowania ciasteczek, 150 g zimnego masła, skórka i sok z cytryny
dodatki: cukier kryształ LUB dżem wiśniowy, dwie łyżeczki żelatyny spożywczej do deserów, dwie tabliczki białej czekolady
Jola says:
Ależ się wzruszyłam♡ znowu♡
A na widok cudownych ciasteczek uśmiecham od ucha do ucha?
magda says:
Dlaczegóż to się wzruszyłaś, Małgorzato? 🙂
Jola says:
Mój żółty bukiet troszkę przywiędnięty, ale nadal wpatruję się w Mistrza♡♡♡
magda says:
Moje najulubieńsze love story <3
Ewelina says:
Mój ukochany cytat Jeremiego❤️
magda says:
Mój też <3