Orzeszek z wysoką zawartością mięsa
To było tak, że najpierw przeprowadziłam się do Poznania, a potem poszłam do pobliskiego rzeźnika, co by kupić kawałek indyka i usmażyć go z boczkiem.
Są takie chwile w życiu człowieka, kiedy przystaje ze zdumienia nad otaczającą go rzeczywistością. Mnie taka chwila spotkała w sklepie mięsnym. Uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba, albowiem wielce się zdziwiłam, kiedy w pewien wrześniowy poranek między mięsem mielonym a karkówką w promocji zauważyłam napis „orzech”, wetknięty w zgrabną kuleczkę mięska.
No, no, myślę sobie, jak żyję nie kupiłam u rzeźnika orzecha! Jako iż od dziecka przejawiałam zainteresowanie otaczającymi mnie słowami, postanowiłam spytać miłą ekspedientkę, o co w tym wszystkim chodzi. Pani miała tlenione blond włosy i była cztery razy większa ode mnie.
– Nie wie pani? To najchudsza część mięsa – warknęła uroczo, wywołując u mnie bezzasadne poczucie, że oto jestem rudą blondynką i nie ogarniam rzeczywistości, wykazując elementarne braki w wykształceniu kulinarnym. – Bierze pani?
Zdecydowałam błyskawicznie, że biorę. I wróciłam wtedy do domu z rozkoszną świadomością, że niosę w torbie orzech, który nie jest orzechem. Językoznawców kręcą dziwne historie, naprawdę.
Nie byłabym sobą, gdybym biednego orzeszka nie wyguglowała. Szybko okazało się, że to kulka z szynki wieprzowej, a przemiła pani ze sklepu miała rację, bo rzeczona kuleczka jest najchudszą częścią mięsa ze świni. Dokształciłam się, podumałam chwilę nad poczynionym zakupem i upiekłam najpyszniejsze mięsko, jakie możecie sobie wyobrazić. Miękkie w środku i przysmażone na zewnątrz, delikatne i idealne na siedem dni w tygodniu.
To nie był duży kawałek – moja kulka miała jakieś 400 g. Posoliłam ją, natarłam świeżo mielonym pieprzem i obłożyłam gałązkami rozmarynu. Skropiłam olejem i dałam orzeszkowi godzinę na leżakowanie, po czym obsmażyłam na rozgrzanej patelni z każdej strony (łącznie z bokami). Obsmażone mięso odłożyłam na parę godzin – przynajmniej na dwie – i zajęłam się innymi przyjemnościami, to jest czytaniem Nieznośnej lekkości bytu.
Parę godzin później nastawiłam piekarnik na niską temperaturę – 150°C (termoobieg) i piekłam kuleczkę 20 minut. Po tym czasie podniosłam temperaturę do 190°C i piekłam jeszcze 15-20 minut. Ten etap jest taki trochę na wyczucie – to się po prostu wie, czy „to już” czy „jeszcze nie”. A kiedy jestem niepewna, wyjmuję formę z piekarnika, nacinam kulkę i sprawdzam. I wiem, że wypływają soki, i że nie powinnam, ale wolę zjeść mięso bez soków niż na wpół surowe.
Po wyjęciu z pieca daję kuleczce 5 minut na wyrównanie temperatury, później kroję ją w plastry i jem z czymś dobrym, na przykład z puree ziemniaczanym (moje tajemne składniki to ziemniaki, masło, mleko oraz musztarda francuska) i wstęgami marchewki smażonymi na maśle, albo z kopytkami i sałatą masłową z kwaśną śmietaną. Jeśli chodzi o sos, to robię go na bazie soków mięsnych. Podgrzewam to, co wypłynęło z mięsa podczas pieczenia, dolewam wody, ewentualnie zagęszczam całość mąką.
Więc tak wygląda sprawa z orzechem. Lubię robić go na obiad, bo smakuje gościom. No i strasznie kręci mnie jedzenie orzeszka w wytrawnym wydaniu. Orzeszka, który nie ma nic wspólnego z orzeszkiem. Ot, taki psikus!
M.
______
lista składników: 400 g orzecha (!), czyli mała kulka z szynki wieprzowej, sól, pieprz, świeży rozmaryn – dwie długie gałązki, olej
Jola says:
Orzeszek w sosie.
Takie cuda mogą się dziać tylko w Bułkach?❤
magda says:
“Co jadłaś na obiad?” – “Orzeszka!” :p
Marcin says:
Wygląda niesamowicie, zapewne też tak smakuje. Do pyrków można dodać orzeszki włoskie?! 🙂
magda says:
Mięsko jest pyszne – nie jestem mięsożercą, a to lubię. Można dodać, wtedy będzie orzeszek z orzeszkiem i to będzie coś!