Owsiany balsam dla duszy
Owsianka ma w sobie coś kojącego.
Lubię ją jeść rano, kiedy poranek powoli budzi się do życia. To chwila dla mnie. Celebruję ją z wszystkich sił, skupiam się na jedzeniu, żeby czas wdzięcznie przystanął w miejscu i przestał odliczać sekundy nieuchronnie dzielące mnie od skoku w codzienność. W rzeczywistość. W wir obowiązków, bo okno brudne, bo na szklance zacieki, bo drewniana podłoga wymaga uwagi, bo fuksja wstrętnie więdnie, bo storczyk opada, bo klient z kategorii bęcwałów ma jakieś uwagi, bo zdania w redagowanej książce są tak długie, że początek jest na jednej stronie, a koniec na trzeciej. Nie ma lekko, więc jem owsiankę i myślę o niebieskich migdałach, słucham, jak Zalewski śpiewa Niemena, a Maria śpiewa, że marznę bez Ciebie i cieszę się tym, że to jest moja chwila.
Moja chwila.
Walczę o te moje chwile jak lew o małe lwiątka. Nie chcę zagubić się między tym, co mniej ważne i tym, co jeszcze mniej ważne. Chcę wypośrodkować swoje życie, które niesamowicie kocham i które daje mi tyle frajdy, że cały dzień kręcę się jak mały bączek… Jestem na wygranej pozycji, w końcu robię to, co zawsze chciałam robić – bo wiecie, mam cudowną pracę, ale od cudownej pracy też warto odpocząć, a od mycia szklanek to już w ogóle.
Więc owsianka ma w sobie coś kojącego. A ponieważ nie biegnę do biura na ósmą, bo biuro mogę mieć w łóżku, otulam się ciepłym swetrem i siadam w fotelu, kładę którąś z pięknych miseczek na kolanach, w tle szemrze muzyka, a ja delektuję się każdym kęsem i pozwalam sobie zatrzymać się w czasoprzestrzeni.
Później wskakuję w rzeczywistość żwawo i z ochotą. Myślę, że to płatki owsiane dają mi tyle energii… Choć mama mówi, że w dzieciństwie byłam żywym srebrem (skakałam po drzewach i nie można było spuścić mnie z oka, bo nie usiedziałam w jednym miejscu dłużej niż pół minuty), a nie przypominam sobie, żebym wówczas zajadała się owsianką.
Do owsianki trzeba dojrzeć. I pamiętać, że nie zawsze musi wyglądać, musi smakować.
Przetestowałam mnóstwo przepisów – od owsianek na wodzie po owsianki na mleku kokosowym (gotowałam nawet owsiankę na kokosowej śmietance), wypróbowałam tysiąc pięćset sto dziewięćset proporcji. I wiecie co? Moją ulubioną odkryłam przez czysty przypadek! Po pierwsze, wsypałam do rondla 60 g płatków owsianych górskich, bo dokładnie tyle zostało mi w opakowaniu. Zalałam je szklanką mleka z nadwyżką (300 ml), dodałam łyżkę miodu i po chwili wahania dosypałam łyżkę zmielonego maku, który został po sobotnim pieczeniu makowych drożdżówek z kruszonką.
To było to! To jest owsianka idealna. Koi duszę, syci ciało i jest doskonałym pretekstem do oderwania się od tu i teraz. Czasami lubię być nigdzie i ta owsianka bardzo ułatwia sprawę. Układa mi myśli w głowie i robi mi tak dobrze, że musicie mi uwierzyć na słowo.
Owsiankę zaleca się jeść w ślicznej miseczce – to dobrze robi na poczucie estetyki. Warto dodać do niej banana, bo naturalne słodziki to lepsze słodziki. I oprócz banana miło pokusić się o gruszkę. Albo mus z antonówek. Czy cuś.
M.
PS Jak będziecie jeść wolno, to skok w codzienność będzie mniej bolesny!
______
lista składników: 60 g płatków owsianych, 300 ml mleka, łyżka mielonego maku, łyżka miodu, pół dużego banana, mała gruszka
Jola says:
Od razu zachciało mi się, żeby był poranek i tym razem zacząć dzień od takowej owsianki♡♡♡
Pięknie celebrujesz poranki❤
magda says:
To jutro spytam, co jadłaś na śniadanie 🙂
kata.sza says:
Wiesz, że zaraziłaś mnie miłością do owsianek? ?
magda says:
Ach! Jak miło to słyszeć ?