Zapach jak z obrazka

Od rana siedzę i udaję, że pracuję.

Mija kolejna godzina mojej bezproduktywności. Za oknem słońce coraz wyżej, ja wypiłam kawę, wyjadłam pianę z mleka i wciąż szczerzę się do monitora – bo jakże to tak, że liczby szaleją, Wy komentujecie, a to wszystko tak ładnie wygląda, ma ręce i nogi…?

Pisałam o tacie, pozdrawiałam mamę, wspominałam o nazwie, której nie byłoby bez W. A teraz wspomnę o tym, że to takie śliczne, że są zdjęcia, że wchodzi taki człowiek na takiego bloga i wierzyć ten człowiek nie może, że on tylko coś napisał, a to coś mogą teraz przeczytać inni i że to na dodatek tak świetnie może wyglądać. Za tym wszystkim stoi G. Bardzo Ci dziękuję! Bardzo bardzo! Nawet nie wiesz, jak niezwykle przyczyniłeś się do tego, że jestem tu, gdzie jestem. Umówmy się tak – Ty pamiętaj, że ja umiem się smacznie odwdzięczyć, a ja pamiętam, że absolutnie negujemy ostre zupy.

I kiedy ja wciąż zachwycam się pięknym logo, które stworzyła dobra dusza, w moim mieszkaniu roznosi się zapach drożdżowego ciasta… Bo z tej całej ekscytacji pobiegłam skoro świt do kuchni i jakoś tak się złożyło, że padło na maślaną kruszonkę z cytrynową nutą. W głębi duszy wierzę, że nie ma nic wspanialszego niż ciepła drożdżówa. I nic nie pachnie piękniej! Wzdycham głęboko i oprócz kataru czuję zapach bezpieczeństwa, ciepła, rodziny, domu i miłości… To zapach, dzięki któremu wiem, że moje miejsce na świecie będzie tam, gdzie będę mieszała drożdże z mąką, masłem i mlekiem. Tak sobie myślę i sądzę nawet, że jest to bardzo miła idea.

Z tej miłej idei zrobimy teraz przepis, żebyście i Wy nie mieli problemów z umileniem sobie piątkowego popołudnia. Przesiejcie 500 gramów mąki, dodajcie szczyptę soli i zróbcie w mące uroczy dołeczek. Tam wkruszcie 50 gramów drożdży i zasypcie je cukrem (jakieś 100 gramów, czyli mało – dlatego uważam, że ciasto drożdżowe to bardzo dietetyczny deser). W międzyczasie podgrzejcie mleko (300 ml) i zalejcie nim dołek. Drożdże w ciągu paru minut zaczną pracować (lubię to określenie – ktoś w tym cieście musi zrobić całą robotę, no nie?). Zetrzyjcie skórkę z cytryny, rozpuście 80 gramów masła i dajcie jeszcze trochę czasu drożdżom.

Ja wykorzystuję te drożdżowe pięć minut na kruszonkę. Przesiewam 200 gramów mąki do drugiej miski, solę ją i dodaję 100 gramów cukru. Część zastępuję zawsze cukrem z wanilią i zabijcie mnie, ale nie wiem, jakie stosuję proporcje. To znaczy wiem! Na oko… A oprócz cukru niezbędne do kruszonki jest masło – 120 gramów. I to tyle! Albo aż tyle! Kroję masło na kosteczki i rozkruszam całość z mąką i cukrem. Robię to opuszkami palców – babcia mnie uczyła, że kruszonki nie można ogrzać ciepłem dłoni, dlatego oszczędźcie sobie wątpliwej przyjemności zepsucia ciasta i rzeczywiście użyjcie tylko opuszków. Kruszonka jest gotowa, kiedy trochę się klei, a trochę nie. Będziecie wiedzieć i z pewnością wyczujecie moment, wierzę w Was głęboko! W razie potrzeby piszcie mejle, może zdążę Was poratować (żarcik).

Kruszonkę owijam folią spożywczą i wkładam do lodówki. To znaczy miskę z kruszonką – muszę się pilnować, bo takie rzeczy jak miska wcale nie są oczywiste. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałam ze znajomym, który poradził, abym popracowała nad precyzją przepisów („to, że ty wiesz, ile dodać soli do jajek, to jedno, ale to, że ja nie wiem, a chętnie bym się dowiedział, to drugie”).

Drożdże zaczęły już pięć razy pracować, więc pozostaje tylko zarobić ciasto i uwaga – ja wcale nie robię tego długo. Składniki po prostu muszą się połączyć, a masa musi być kleista i odchodzić od ręki. Zrobicie to na wyczucie, podpowiada mi to moje bułkowe serduszko.

Ciasto może rosnąć wszędzie, wystarczy przykryć je bawełnianym ręczniczkiem albo folią. Lubi towarzystwo kaloryfera zimą i nagrzanego parapetu latem. To znaczy ciasto lubi, a nie folia. I kiedy urośnie jak trzeba (a nastąpi to po niecałej godzinie), wystarczy uformować trzy wałki z ciasta i zapleść z nich warkocz (wtedy wyrośnie wielka chałka) albo uprościć proste i wyłożyć masę na blachę wyłożoną papierem. Smarujemy żółciutkie ciasto roztrzepanym z mlekiem jajkiem i posypujemy kruszonką. Śmiało można dodać owoce, ja dzisiaj zdecydowałam się na chałkę i zrobiłam klasyczną bułę z okruszkami.

Kończę pisać chałkowy wpis z lekuchno oparzonymi palcami… Zgadnijcie, co zrobiłam przed sekundą. Wiem, że Wy wiecie. Tak, przerwę. Tak, na kawę i ciasto. Tak, pokusiłam się o oderwanie gorących okruchów i zjadłam je z wielkim  smakiem!

Zachęcam, zróbcie dzisiaj chałkę drożdżową z kruszonką. I przekonajcie się, że to, co najpiękniejsze, może pachnieć, smakować i wyglądać. Jak z obrazka.

Podekscytowana debiutantka z poparzonymi paluszkami,

M.

 

(Visited 224 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Jak zostałam babą...

Kiedy byłam mała, wujek mówił do mnie „madlajn”, a ja powtarzałam z oślim uporem, że nigdy nie będę gotować, bo to dobre dla bab. Teraz jestem już dorosła i choć w myślach lubię nazywać się po wujkowemu, stałam się babą swojego dzieciństwa – nie wyobrażam sobie siebie bez smaków. [...]