Maleństwa z bogatym wnętrzem
Przeziębiłam się na sto dwa.
Nie twierdzę, że to wynik zbyt długich spacerów… Ale fakty mówią same za siebie – ostatnio czuję dotkliwą potrzebę intensywnego myślenia o drobnostkach i śmiesznostkach, więc w przerwach między korektami i pisaniem włóczę się po Śródkach i Starych Miastach, zahaczając nader często o moje najukochańsze lody naturalne z Kolorowej. Spytacie o korekty? Cóż, z zawodu jestem korektorką i na co dzień poprawiam książki. A że kiedyś wymarzyłam sobie poprawić jak najwięcej niedogodności polszczyzny, istnieje realna szansa, że choć trochę uda mi się tę ideę zrealizować…
Więc leżę, moim niezbyt długim jestestwem wstrząsają kolejne napady kaszlu, a ja w okularach na nosie postanowiłam jednak poudawać, że nie jestem do końca bezproduktywna. Chcę się z Wami podzielić refleksją opakowaną w lukier i zapewniam, że nie będziecie żałować.
Moja refleksja jest taka, że pączki zbliżają ludzi, bo wszyscy lubią pączki i rzucają się na nie jak dziki w żołędzie! Przynajmniej taki stan rzeczy pamiętam z dzieciństwa – moja kochana babcia smażyła najlepsze pączki na świecie, a my pożeraliśmy co najmniej po kilka sztuk na osobę. Kiedy myślę o tym teraz (z perspektywy cukiernika), łapię się za głowę. O matko i córko! Ile to roboty, żeby usmażyć tyle rozkosznie tłustawych pączków! Teraz babcia pozwala się rozpieszczać, a pączki smażę ja – przyznam skromnie, że wychodzi mi to lepiej niż dobrze.
Już się domyśliliście, prawda? Dziś będą pączki. Ale jako iż nie chcę Was na samym starcie zniechęcać, prawdziwe, drożdżowe pąki z powidłami zostawimy sobie na później (może na tłuściutki czwarteczek?). W tym jakże uroczym wpisie pokażę Wam maleństwa pączkowe z bogatym wnętrzem…
Jak powstał ten przepis? Zaczęło się od tego, że jakiś czas temu miał mnie ktoś odwiedzić, więc postanowiłam przygotować się jak należy i zrobić coś dobrego. Padło na pączki, a ponieważ lubię upraszczać to, co zbyt skomplikowane (szkoda, że tylko w kuchni), postawiłam na szybkie pączusie na proszku.
Przesiałam 250 gramów mąki, dodałam łyżeczkę proszku, starłam skórkę z cytryny, wcisnęłam sok (nie ścierajcie cytryny w całości – białe błonki są gorzkie i można łatwo zepsuć cały deser), dodałam 60 gramów cukru z prawdziwą wanilią, 160 gramów serka waniliowego i jedno jajko. Całość roztrzepałam i zagniotłam, podzieliłam na cztery części, każdą z nich zrulowałam jak ciasto na kopytka, podzieliłam na równe kawalątka i szybciutko uformowałam kuleczki. Rozgrzałam w rondelku olej i smażyłam pączusie po kilka minut z każdej strony. Zdradzę Wam patent – do odwracania pączków używam patyka do szaszłyków, jest idealny!
Jeszcze ciepłe pączulki obtaczałam w pudrze. Bardzo ładnie wyglądały, nie powiem, że nie, były przepyszne. I wtedy przyszła mi do głowy szalona myśl…
…żeby utytłane w pudrze maleństwa nie miały zbyt mało kalorii, przełożyłam je nutellą. OMG! To było to, co chciałam osiągnąć. Pączki były pyszne! Co do gościa… zjadł wszystkie. Słowem nie pisnął. Ale mówić nie lubił, więc po prostu zakładam, że mu smakowały.
I Wy załóżcie.
M.
Ania says:
Bardzo chętnie odgapię ?i na tłusty czwartek będą nie tylko tradycyjnie pączusie ?
magda says:
Bardzo proszę! Daj znać, czy smakowały. A tradycyjne pączki też znajdą swoje miejsce na Bułkach :))
Dotota says:
Idę działać? Namówiłas mnie ?
magda says:
Warto, nie żałuj nutelli :))