Jajko powinno mieć koszulkę
Stoję z filiżanką espresso przy ciepłym kaloryferze i patrzę na ludzi przechodzących ulicą. Biegają jak malutkie mróweczki, każdy ze swoją historią i burzą poplątanych myśli w głowie… Za panem w kapeluszu nieporadnie przesuwa się starsza pani, która dzielnie walczy z grawitacją. O, jakiś śmiałek wybiegł z kamienicy naprzeciwko w samym sweterku i chyżo zmierza w stronę sklepu! No, będzie bolało gardełko… Okrywam się na ten widok swetrem i uśmiecham się do siebie. Jak dobrze być w ciepłym domu i myśleć sobie o bułkowych migdałach… W tle cicho szemrze mój prywatny Janusz Radek, który śpiewa o groszkach i różach, a ja z przyjemnością dywaguję, jakim smakiem chciałabym podzielić się z Wami w pierwszej kolejności. No i wymyśliłam!
To Bułki ułatwiły mi wybór. Nie dalej jak wczoraj wieczorem śmiałam się z G., że pierwszą słoną smacznością powinna być pożywna buła z szynką! I nie kwestionuję wcale wdzięku, który reprezentuje sobą dobra, klasyczna kanapka. Kwestionuję konieczność uczenia Was, jak połączyć pieczywo z szynką… No! Nie oszukujmy się! Kanapkę każdy zrobić umie, a ja się tutaj nie będę ośmieszać.
Więc zostawmy to, koniec kropka. Wymyśliłam, że pozostanę w glutenowym temacie i opiszę Wam idealne, chrupkie z zewnątrz i miękkie w środku tosty z chleba na maślance, które uwielbiam jeść z kremowym serkiem, kleksem musztardy francuskiej, wędzonym łososiem, jajkami w koszulkach, sosem holenderskim i górą świeżego szpinaku. Przepadam za tym zestawem i często popełniam to wdzięczne danie z kategorii „najszybszyobiadświata” albo „ożeszjezusmaryjoalejestemgłodna”. Podczas tygodnia jajek w koszulkach jadłam je dosłownie codziennie i z wszystkich wypróbowanych wówczas zestawów ten najbardziej skradł moje serce. Nie będę głupia i wcale Wam nie zdradzę, że takim zestawem na śniadanie, obiad i kolację można mnie skutecznie do siebie przekonać!
Wróć! Oczyma wyobraźni widzę, jak unoszą się Wasze brwi na hasło „tydzień jajek w koszulkach”. No, jestem szalona! Kiedy uczyłam się gotować jaja w koszulkach, robiłam je codziennie. Po pierwsze, żeby dojść do perfekcji (cóż, ciężki jest los nieuleczalnej perfekcjonistki!), a po drugie, żeby wypróbować różne możliwości – uskuteczniłam gotowanie w słonej wodzie, z octem i bez octu, w małym i dużym rondlu, z mniejszym i większym poziomem wody… Cuda na kiju!
W końcu powstał przepis idealny. Poprawka: w końcu powstał mój idealny przepis. Przepisów idealnych dla wszystkich nikt nigdy nie wymyślił i nie wymyśli, nie ma się co oszukiwać. Jedni wolą X, drudzy Y, jedni wolą brunetki, a drudzy blondynki… A propos blondynek! Moje jajka w koszulkach na mój sposób są tylko ociupinkę słonawe. No i koniecznie muszą mieć płynne żółtko – uważam, że twarde żółtko jest jedną z największych zbrodni na świecie! Dramatyzuję? Trochę.
Zacznijmy od tostów. Kupuję świetne, domowe pieczywo w poznańskiej Razowej. Najczęściej wybieram chleb na maślance. Kroję go w grube plastry, smaruję masłem i wkładam tłustą stroną na patelenkę. W tym czasie woda w małym rondlu już się gotuje, a ja dodaję do niej odrrrrobineczkę soli. Wbijam jajko w liczbie sztuk jeden do małego dzbanuszka z uszkiem. Woda wrze jak wściekła, a ja biorę ostry nóż, robię nim wir w wodzie i szybko wlewam doń jajo. W razie potrzeby biorę łyżkę i nadaję mu pożądany kształt, ale zazwyczaj jajo samo wie, jak się umościć w kąpieli. Gotuję je dwie minuty. To idealny czas na zdjęcie tostów z patelni, ułożenie ich na ślicznym talerzu, posmarowanie kremowym serkiem, plaśnięcie musztardą (byle nie przesadzić, bo czuć będzie li i jedynie musztardę, a co to za przyjemność jeść musztardowe jajka) oraz ułożenie plastrów wędzonego łososia. Pierwsze jajko w koszulce ląduje na małym talerzyku, a ja powtarzam spektakl i gotuję drugie jajko. W tym czasie ubijam jedno żółtko z czterema łyżkami rozpuszczonego masła nad parą, dodaję sól, pieprz i gałkę muszkatołową, ewentualnie trochę soku z cytryny. I voilà! Szybciutko przekładam jaja na łososia, zgrabnie i jakżeż uroczo rozkładam furę szpinaku tu i ówdzie na talerzu i gdzie bądź, polewam całość sosem holenderskim i buch!
Ładny talerz, ulubione sztućce i dusza estetki śpiewa z zadowolenia. Tym razem siadam przy oknie na swoim ulubionym krześle – mam bardzo szeroki parapet, taki urok kamienic – i delektuję się feerią smaków, których bazą jest bułka… no, chleb. Wzdycham z błogością i myślę sobie, że jedzenie jest piękne. Maślankowym chlebem inauguruję słoności na Bułkach i liczę, że chociaż ktoś z Was spróbuje ugotować jajko w koszulce. Nie będę na wstępie nokautować kaczką pieczoną z jabłkami ani nadziewanym szczupakiem – zostawię sobie tę przyjemność na później (żarcik!). Spytacie o proporcje, gramaturę? Kochani… wszystko, co potrzebne, podałam. Testujcie wyczucie, oswójcie się z gotowaniem na oko. Nie zawracajcie sobie głowy gramaturą. W życiu nic nie wolno wydzielać. Absolutnie nic…
Mówię to ja – M.
Asia says:
Te jajka…Te koszulki… Pomyśleć, że kiedyś jajko jadłaś na spółę z kuzynką. Ty białko, a ja żółto! :)) Ciekawe, czy teraz też byś tak zrobiła?! Raczej nie! 😀
Buźka!
magda says:
Pamiętam! Jadłam tylko białka :)) Teraz jem w całości i bardzo sobie chwalę :p Pozdrowienia!